Zamki ze szlaku Orlich Gniazd łączy wiele. Lecz pośród wszystkich warowni wchodzących w skład tego słynnego systemu obronnego dawnej Rzeczpospolitej, znajdziemy takie dwie, które łączy szczególnie dużo. Tragizm historii i (być może) szczęśliwe jej zakończenie. A są to zamki w Mirowie i Bobolicach.

Zamek w Mirowie

Podjeżdżając wąską drogą ku ruinom zamku w Mirowie, przenosi się człowiek w inną rzeczywistość. W odległą dla nas raczej czasowo, aniżeli przestrzennie, tę rzeczywistość, w której to po Jurze Krakowsko-Częstochowskiej wędrują kupcy, a warownie obsadzone są przez mężnych rycerzy, rzeczywistość, która pełna jest prostych, ale jakże brutalnych niebezpieczeństw – od grasujących w lasach różnej maści zbójcerzy po realną groźbę najazdu na ojczyznę przez hordy obcych wojsk.

W bliższej nam rzeczywistości na zamku tym nie ma jednak żywej duszy. Ni rycerza, ni zbója, ni wałęsającego się przed bramą chłopa… Ani też przewodnika, który po ruinach oprowadzi, wejście do środka jest bowiem zamknięte. Jednakże wokół jego murów krąży bliżej nieokreślona aura, jakaś energia, która elektryzuje myśli i wyobraźnię. Wszak czuć gdzieś głęboko pod skórą, że ta jakże piękna ruina musiała być u szczytu swej świetności jeszcze piękniejszym zamkiem.

Historia tej budowli sięga gdzieś w okolice połowy XIV wieku, a dokładniej rzecz biorąc, czasów panowania króla Kazimierza, którego dziś znamy z jego przydomku: „Wielki”. Jednak nie jemu i jego potomkom przyszło panować na mirowskich kwaterach, gdyż przez kolejne lata, dziesiątki, a nawet setki lat, zamek ten nader często zmieniał swych właścicieli. Najsampierw władał nim, jako swym lennem, Władysław Opolczyk, który w późniejszych latach imię swe splugawił nie tylko współpracą z Krzyżakami, co miało miejsce pod koniec XIV stulecia, ale i namawianiem mistrza krzyżackiego Konrada von Wallenrode do przystąpienia do realizacji planu, zgodnie z którym trzy siły miały dokonać rozbioru Polski: tenże zakon właśnie, a także Węgry i Czechy. Tym samym Naderspan (bo tak zwano Opolczyka) sprowadził na siebie gniew Władysława Jagiełły, który odebrał mu mirowski zamek. Stał się on w kolejnych latach własnością Krystyna z Koziegłów, później Piotra z Bnina, który to zapoczątkował rozbudowę zamku, a następnie Myszkowskich herbu Jastrzębiec. A po Myszkowskich pieczę nad zamkiem przejął Piotr Koryciński, i wreszcie po nim samym – rodzina Męcińskich.

I tak oto stał i ewoluował ów zamek przez wieków kilka, aż do nieszczęsnego potopu szwedzkiego, który przyczynił się do zniszczenia warowni. Co prawda, właściciele tej posiadłości próbowali ją jeszcze ratować, jednak najwyraźniej czynili to nieskutecznie. I tak oto w 1787 roku zamek w Mirowie został opuszczony przez swych właścicieli. A później… było już tylko gorzej. Okoliczni mieszkańcy korzystali bowiem z ruin jako ze źródła budulca. Stan warowni był tak zły, że silna burza z 1934 roku zawaliła jedną z jego ścian.

Na szczęście nie wszystek jeszcze przepadło i dziś wciąż jest jeszcze nadzieja, że zamek ten zupełnie nie zniknie z jurajskiego krajobrazu i znów powróci do czasów swojej świetności. Na wzór zamku, który stoi zaledwie 1,5 kilometra na wschód – bratniej warowni w Bobolicach.

Pomiędzy braćmi

Spod zamku w Mirowie nie warto ruszać dalej autem – znacznie lepiej jest przespacerować się kilkanaście, czy kilkadziesiąt minut, by dotrzeć do kolejnej warownej budowli, jaką jest zamek w Bobolicach. Podążając pośród roślinności i popielatych skał można tylko próbować się domyślać, czy legenda o łączącym obydwa zamki tunelu jest przesadzona, czy może jednak zdradza ona pewne fakty. Tunel ów miało wybudować dwóch braci, właścicieli zamków, którzy tak miłowali spotkania ze sobą, że w celu tym wykopali podziemne przejście, służące im następnie do braterskich schadzek. Poróżniła ich jednak, jak to bywa w legendach, miłość do jednej kobiety, i (ponownie) jak to bywa w legendach, panna odwzajemniała uczucie tylko wobec jednego z braci. Los jednak chciał, że pokochała nie tego, który został jej mężem, więc z miłością swego życia musiała spotykać się potajemnie… Zakazany owoc prędzej czy później musiał wyjść na jaw, doprowadzić zazdrosnego męża do gniewu, a w efekcie tego – do śmierci kobiety. I tak oto jej duch ponoć po dziś dzień niekiedy się tutaj pojawia…

Nie wiem czy to na szczęście dla mnie, że w trakcie mojego spaceru pomiędzy warowniami jest samo południe, pora nieprzyjazna zjawom, a przyjazna przyjemnemu spacerowi, czy raczej pech, że nie sprawdzę prawdziwości pogłosek o białej zjawie… Muszę się więc zadowolić ciepłymi promieniami słońca, które spływają na mnie podczas wędrówki na tym jakże krótkim szlaku.

Zamek w Bobolicach

Podobnie jak mirowski zamek, tak i ten w Bobolicach korzeniami swymi sięga aż do średniowiecza, kiedy to wybudowano go z inicjatywy króla Kazimierza Wielkiego. Szacuje się, że powstał on w latach 1350 – 1352. Jest to więc rówieśnik sąsiedniego, czy nawet: „bratniego” zamku znajdującego się zaledwie 1,5 km na zachód. I dzieli jego losy.

Łączy ich bowiem chociażby postać Władysława Opolczyka, który to zarządzał tą warownią, otrzymawszy ją zresztą z rąk ówczesnego władcy Polski, Ludwika Węgierskiego. 9 lat później właściciel zamku przekazał go swemu dworzaninowi Andrzejowi Schóny z Barlabás , zwanym także Andrzejem Węgrem. Ten przekształcił warowny zamek w zwykłą zbójecką twierdzę, z której to prowadził swój niecny proceder. Ukrócił go dopiero w 1391 roku Władysław Jagiełło, który to choć pozwolił Węgrowi nadal władać twierdzą, choć tym razem w mniej zbójecki sposób, to zarazem przywrócił ją dobrom królewskim. Hultaj z Barlabás jednakże wkrótce zmarł i Bobolice przypadły jego córce Annie, a z kolei po jej śmierci, posiadłość przejęli na poły: jej syn Stanisław Szafraniec oraz jej drugi mąż, niejaki Mściwój z Wierzchowiska herbu Lis. Podział taki, jak to zwykle w historii bywało, przysłużył się licznym konfliktom, które zakończył dopiero bratanek jednego z właścicieli – Piotr Szafraniec. On to w 1445 roku wykupił od współwłaścicieli ich część nieruchomości, skupiając całą własność w swoich rękach. Wkrótce jednak odsprzedał ją Florianowi z Knyszyna, a ten następnie Andrzejowi Tresce, po czym jego rodzina sprzedała zamek Rzeszowskim. Na końcu całego tego handlowego łańcucha znalazł się niejaki Mikołaj Kreza z Zawady herbu Ostoja, który to został właścicielem nieruchomości w 1486 roku. Jego rodzina usadowiła się tutaj na dobre i odeszła z zamku dopiero w 1625 roku. Podczas swych rządów na bobolickim zamku, nie potrafili oni jednak zażegnać konfliktom, w które wdała się w międzyczasie Polska, a owe konflikty doprowadziły do kilku poważniejszych uszczerbków na murach bobolickiego zamku. Wszak w 1587 roku warownię zdobyły wojska Maksymiliana III Habsburga. Na szczęście jednak szybko została ona odbita z rąk wroga przez Jama Zamoyskiego, a już w 1625 roku nowym właścicielem zostali Myszkowscy z Jastrzębiec (zresztą, ci sami, którzy byli również właścicielami zamku w Mirowie).

Kolejnych mocnych zniszczeń warowni dokonali w 1657 roku Szwedzi dowodzeni przez generała Müllera, a dokonało się to w trakcie niesławnego potopu. Kolejni właściciele zamku – tj. Męcińscy z Żarek, nie potrafili odwrócić fatum, jakie ciążyło na budowli i ta po wojnach szwedzkich w XVII i XVIII wieku zaczęła popadać w coraz to większą ruinę. Wymownym zresztą, w tym kontekście, będzie fakt, iż król Jan III Sobieski, będący w 1683 roku w drodze do Krakowa, skąd miał zresztą ruszyć dalej – na odsiecz osaczonemu Wiedniowi – zatrzymał się w zamku w Bobolicach… jednak jego orszak musiał nocować w namiotach.

Kolejne lata pogarszały tylko sytuację zamku. Również skarb znaleziony w XIX wieku w podziemiach warowni – zamiast odwrócić los – zdawał się go pieczętować rękami poszukiwaczy skarbów. Po II wojnie światowej jego mury potraktowano zwyczajnie… jako budulec drogi łączącej Bobolice z sąsiednim Mirowem. Niczym legendarny tunel pod ziemią, łączący miłujących się braci.

Na szczęście pod koniec XX wieku rodzina Laseckich, nowi właściciele warowni, zainwestowała prywatną fortunę w odbudowę zamku, dlatego możemy oglądać go dziś w znacznie lepszym stanie, niż pozostawiła nam go historia – zrekonstruowanym, dumnie prężącym swe mury, a nie tylko z mizernymi szczątkami ścian i wapiennym gruzowiskiem. Jest tu więc i nadzieja dla sąsiedniego Mirowa… który również stał się posiadłością rodziny Laseckich. Pozostaje więc czekać i wierzyć, że wkrótce dwaj bracia, nie ci legendarni, a historyczni, stworzeni z zaprawy i wapienia, znowu będą stali na swych mocarnych nogach, przypominając o czasach potęgi Rzeczpospolitej.


Przeczytaj też:

Może warto zobaczyć również inne zamki ze szlaku Orlich Gniazd? Chociażby zamek w Olsztynie?