Ciasny kokpit awionetki drży, wpadając w nieprzyjemne wibracje. Czyżby maszyna rozpadała się jeszcze w trakcie lotu?

Raczej nie ma to w tej chwili dla mnie większego znaczenia. Niewielki samolot już od dłuższej chwili traci na wysokości, co gorsza, robi to w zupełnie niekontrolowany sposób. Sylwetka maszyny nieubłaganie zbliża się do koron drzew porastających równinę otoczoną szczytami górskimi i tylko fakt, że zostało jeszcze kilkaset metrów w dół, daje mi chwilę na złapanie oddechu. Krótkiego oddechu.

Krajobraz, jaki stworzyła natura dookoła, jest przepiękny. Jednocześnie perspektywa, jaka rysuje się przede mną w ciągu najbliższych kilku minut… tragiczna. Bowiem zielone korony drzew tylko pozornie stanowią miękką i bezpieczną kołdrę wykonaną z liści. To z całą pewnością będzie nieprzyjemne lądowanie. Bardzo nieprzyjemne.

Twarde jak cholera.

Nie ma co czekać, aż kadłub samolotu zacznie intensywniej nurkować i głaskać swoim poszyciem o szczyty drzew, trzeba postawić krok przed siebie i skoczyć… by po kilku sekundach wypuścić z plecaka długą tkaninową kiszkę. Na szczęście spadochron otworzył się prawidłowo i obszerna czasza nabrała powietrza, hamując tym samym szybkie i bezwładne spadanie mojego ciała.

Twarde lądowanie

To tylko jeden z miliona scenariuszy, który może przydarzyć się, czy to podczas podróżowania w odległe zakątki świata, czy to nawet w trakcie zwiedzania Polski, bądź na bliskim wypadzie niedaleko poza dom. Nie przewidzimy wszystkiego. Nie przygotujemy się na każdą ewentualność. Ale najważniejsze, by radzić sobie bez względu na sytuację, w jakiej się znalazło.

To może być podróż lotnicza, autokarowa, kolejowa, samochodowa, rowerowa, piesza… To może być wypadek, nagłe pogorszenie pogody, zejście lawiny, albo nawet zgubienie się w wyniku ucieczki przed różnymi zagrożeniami, choćby niebezpiecznymi ludźmi, bądź nieprzewidzianymi sytuacjami społeczno-politycznymi.

Dlatego warto sięgać po odpowiednią wiedzę.

Krzesanie ognia krzesiwem i rozpalanie ognia, czyli jak radzić sobie w trudnych sytuacjach
Rozpalanie ognia przy pomocy krzesiwa i znalezionych w lesie materiałów

Podstawowe szkolenie surwiwalowe nie jest czymś, co z człowieka uczyni boga przetrwania. Ale z pewnością odblokuje jego myślenie i nakieruje je na odpowiednie tory, dając wiedzę o tym, jak w trudnych warunkach rozpalić ogień, mając dosłownie minimum sprzętu we własnej kieszeni (tj. nóż i krzesiwo). Okazuje się nagle bowiem, że tampon, który znalazł się w naszym plecaku to nie tylko doskonały sposób na zatamowanie krwotoku, czy opatrzenie rany, ale i przydatne paliwo do rozpalenia ognia przy pomocy kilku iskier. Trzeba tylko oczywiście go najpierw odpowiednio przygotować, ale do tego wystarczą nasze palce. Co ciekawe, ten sam tampon przyda się również do przefiltrowania brudnej wody pozyskanej z zamulonego oczka wodnego. Jak widać: mała, prosta, niepozorna rzecz o wielu zastosowaniach. I to nie są sztuczki MacGyvera.

Podobnie rzecz ma się w przypadku chusteczki higienicznej. Okazuje się również, że przy pomocy tego, co znajdujemy w polskim lesie (choć pewnie nie tylko polskim), można zrobić linę, dzięki której zbudujemy prosty szałas niezbędny do przetrwania kilku nocy. Wygrzebana z plecaka butelka plastikowa zastąpi nam naczynie, także podczas gotowania wody… bezpośrednio w płomieniach ogniska. Choć, co ciekawe, wodę można zagotować również i przy wykorzystaniu… nieprzemakalnej kurtki. Tak, to nie science-fiction, to niecodzienna wiedza zapewniająca możliwość przetrwania w ekstremalnych sytuacjach.

Dym z ognisk sygnalizacyjnych
Ogniska sygnalizacyjne i unoszący się nad nimi słup dymu

Wszystkiego tego uczę się na żywym organizmie. Owszem, na szkoleniu jestem ze świadomością, że w każdej chwili mogę bezpiecznie wrócić do domu, lecz mimo wszystko mam namiastkę tego, co może się wydarzyć. Nie ma bowiem spania w ciepłym hotelu, lecz przy ognisku, które się własnoręcznie rozpaliło, a do tego pod dachem, który się samemu postawiło. To ważne elementy przetrwania, bo nocą temperatura dookoła mnie spada niemal do -10°C. Nie wyśpię się. Ale też nie zamarznę na śmierć.

Nie jest łatwo, gdy ręce trzęsą od przenikliwego zimna, a po całej dobie nauki, po kolejnych poszukiwaniach paliwa do ogniska i krzesania iskier, już od dawna jest pusto w żołądku. Ale jak się najlepiej nauczyć przetrwania, jeśli nie właśnie w takich warunkach? Czując namiastkę tego wszystkiego na własnej skórze? Im gorsze warunki, tym mniej mnie później zaskoczy. Bo będę przygotowany. To prosta myśl, której się trzymam.

Żywność w sztuce przetrwania - patroszenie ryby
Nocne patroszenie ryby i szykowanie do pieczenia na ogniu
Dzbanek z kawą na ognisku
Poranna kawa z ogniska

Są jeszcze zajęcia z psychologii przetrwania, nawigacji w terenie, sposobów sygnalizacji za dnia i w nocy, czyszczenie ryby na przenikliwym mrozie. Jest wszystko to, co do przetrwania w kryzysowej sytuacji jest niezbędne. To nie gwarantuje sukcesu “w razie co”. Ale bez wątpienia zwiększa szanse na jego osiągnięcie. A stawką może być nie tylko zdrowie, ale i życie.

Tym razem przetrwałem, w końcu to było tylko szkolenie. A zarazem bardzo zimny weekend.

I jednocześnie wartościowy.


W szkoleniu wziąłem udział dzięki uprzejmości firmy Helikon-Tex:


Przeczytaj też:

Jeśli interesuje Cię odpowiednie przygotowanie się do podróży, być może zainteresuje Cię również sprzęt podróżniczy.

Sprawdź też odpowiednią literaturę i rzuć okiem na moją recenzję „Vademecum survivalowe”.