Sięgając po książkę “Survival. ABC przetrwania w mieście” nie spodziewałem się, że dostarczy mi ona tak wielu emocji, tym bardziej, że jest to tylko poradnik, a nie beletrystyka. To miała być dla mnie po prostu: lekka, szybka lektura, która pozwoli doposażyć moją skromną wiedzę na temat przetrwania o dodatkowe przydatne informacje, a tymczasem… Autor ukryty pod pseudonimem Kafir wzbudził we mnie wątpliwości odnośnie rzetelności “wiedzy”, jaką przekazuje w tej właśnie książce. Aż zupełnie innego znaczenia nabiera notatka na początku lektury, a informująca o wyparciu się odpowiedzialności przez Autora za szkody na zdrowiu i życiu wynikające z wykorzystania zawartej w książce wiedzy. A może nawet nie wiedzy, lecz: informacji. Ale przejdźmy do konkretów.
Pierwszy zgrzyt moich zębów pojawił się “dopiero” na 56 stronie, po kilku rozdziałach z dość oczywistymi danymi (o tym, że możemy umrzeć od chorób lub z głodu, czy też że na potrzeby przetrwania lepsza jest… inna odzież niż garnitur) – ale z racji, że to poradnik dla mieszczuchów to powiedzmy, że dla celów porządkowych takie “podstawowe” informacje musiały być w nim zawarte. A co na wspomnianej stronie spowodowało u mnie mocniejsze zaciśnięcie szczęki? W miejscu tym możemy się dowiedzieć nieco więcej o przydatnym sprzęcie, jakim jest chociażby: “telefon (teraz każdy model ma wbudowane radio, które może się okazać potrzebne, gdy będziesz chciał poznać aktualną sytuację, bo zapewne informacje będą podawane tą drogą)”. Rzeczywiście, w momencie gdy padnie infrastruktura odpowiedzialna za internet czy sieć komórkową – sygnał radiowy może być najlepszym sposobem na przekazywanie informacji do odciętych od świata obywateli. Problem w tym, że nie jest prawdą, że wszystkie telefony mają wbudowane radio. Mało tego, współczesne telefony coraz częściej nie zawierają modułu FM (producenci od tego odchodzą), a inne, starsze modele, które ów moduł zawierają, do skorzystania z niego wymagają konkretnych, dedykowanych słuchawek (żadnych innych, nawet markowych), które jednocześnie mają służyć za antenę. Bez nich moduł FM nawet nie załączy się i użytkownik nie będzie miał możliwości użycia go.
Mniejsza o to, przecież to “tylko” informacje, co najwyżej czytelnik nie zaopatrzy się w osobne radio, wierząc Autorowi, że w jego telefonie znajduje się odpowiednia funkcja, w efekcie czego w czasie kataklizmu zostanie on odcięty od źródła informacji. A przez to nie dowie się, że nadciąga kolejna fala żywiołu, czy chmura toksycznych gazów. Tak bywa. Podczas kataklizmów zdarza się, że ktoś umiera. “Na szczęście” od Kafira możemy dowiedzieć się kolejnych intrygujących ciekawostek, choćby takich, że “Czynne fontanny to też dobre miejsce poboru wody – jest to woda zdatna do picia” (str. 65). I wydaje się, że jest to bardzo przydatna informacja, jeśli kogoś interesuje samobójstwo. W czasach nieapokaliptycznych, gdy świat zdaje się funkcjonować prawidłowo, służby sanitarne przestrzegają przed kąpaniem się w fontannach, gdyż są one pełne niebezpiecznych bakterii, które mogą zaszkodzić naszemu organizmowi już przy samym kontakcie z ciałem. Zresztą, nawet na prosty chłopski rozum: jeśli w fontannie kąpią się menele, szczury i gołębie, z których każdy kolejny dostarcza wodzie nie tylko zwykłego brudu, ale i różnych niebezpiecznych bakterii, to jak taka woda może być zdatna do picia? Mało tego, efekt ten może być spotęgowany w przypadku fontann z obiegiem zamkniętym, gdzie nie jest wpompowywana z zewnątrz świeża woda, która to mogłaby wypłukiwać zarazki. Nie wiem, być może Autor zapomniał dodać jakiejś informacji o uzdatnianiu takiej wody, ale biorąc pod uwagę fakt, że zwraca on uwagę czytelnikowi, że garnitur słabo nadaje się do sytuacji surwiwalowych, to może trzymając ten sam poziom wypowiedzi wypadałoby nieco rozwinąć myśl o fontannach, niż pozostać przy samym “jest to woda zdatna do picia”? Ja tylko głośno myślę.
Ciekawie jest również, gdy Kafir pisze o przeciwnym żywiole, czyli nie o wodzie, lecz o ogniu. Możemy bowiem przeczytać tutaj (str. 72): “Nie pal plastikiem, gumą, czy lakierowanymi meblami. Takie ognisko nie przyniesie oczekiwanych korzyści – z powodu smrodu i dymu nie da się przy nim wytrzymać”. Oczywiście nie ma tu kłamstwa, ale jeśli ktoś znajdzie się w sytuacji krytycznej i nie będzie miał innego wyjścia to może uznać, że i tak taki ogień rozpali (z braku innych materiałów łatwopalnych), stwierdzając, że woli śmierdzące ciepło, niż bezwonne zimno. Niestety, nie wiemy, jak takie ognisko może się skończyć dla takiego czytelnika, bo Autor nie ostrzegł go, że opary wydostające się ze spalanych mebli są toksyczne! A są na tyle toksyczne, że np. w Wielkiej Brytanii ponad połowa ofiar pożarów umiera od tych właśnie oparów, zanim jeszcze ich ciał dosięgnie żywy ogień (ponadto ze względu na zastosowane materiały w meblach, pożary rozprzestrzeniają się dziś 5-10 razy szybciej niż w latach ‘50 XX wieku – to tak nawiasem mówiąc). A łącząc to z faktem, że w książce mowa jest o paleniu ognia w terenie zurbanizowanym, a więc i wewnątrz (zniszczonych) budynków to tym bardziej wypadałoby ten rozdział o taką informację doposażyć. Lepiej, żeby czytelnik bardziej świadomie podejmował decyzję o rozpaleniu bądź nie ogniska ze starych mebli.
A skoro o ogniu mowa to w terenie miejskim Kafir poleca dwie metody na jego rozpalanie: krzesiwo (jakież to oryginalne, jak na “inny” poradnik surwiwalowy! Ale fakt – metoda godna polecenia każdemu) oraz… szkło, np. dno butelki. No cóż, myślę, że nie każdy w domu posiada krzesiwo (choć uważam, że warto się w nie zaopatrzyć i poćwiczyć jego stosowanie), a w przypadku gdy jeszcze będziemy mieli do czynienia z kataklizmem spowodowanym przez załamanie pogody – wówczas i szkło przez brak słońca okaże się nieprzydatne. Słabo więc Autor przygotowuje swoich czytelników do sytuacji surwiwalowej, tym bardziej że można było pokusić się o wiele innych typowo “miejskich” metod na rozpalanie ognia, a które są proste do zastosowania w domu, bez względu na panujące wokół warunki atmosferyczne. Wystarczyłoby tutaj sięgnąć chociażby do wiedzy więźniów, którzy “trudną” sytuację mają na co dzień i brak dostępu do niektórych materiałów zastępują kreatywnością, również w kwestii własnoręcznego robienia zapalniczek… z baterii i papierka po gumie do żucia (testowałem, działa!). Wykorzystujemy tu proste rzeczy, które w mieście łatwo jest znaleźć, a nawet jest duża szansa, że czytelnik ma to w swoim domu, bez wychodzenia z niego, bez wcześniejszego przygotowania surwiwalowego. I, co ważne, to zadziała bez względu na panującą na dworze aurę, czy temperaturę pomieszczenia, w którym się znajdujemy. A wierzę, że można znaleźć jeszcze wiele innych przydatnych metod na rozpalenie ognia w warunkach miejskich, o których można by było tu napisać, nie ograniczając się do szkiełka działającego tylko w określonych warunkach oraz krzesiwa, które mało kto z mieszczuchów w domu posiada.
Niestety, takich “niepełnych” informacji w książce Kafira jest więcej – choćby ta, która mówi o rozmrożonej żywności. Według Autora rozmrożonej żywności nie można ponownie zamrażać (str. 84), co jest prawdą… ale tylko częściową. Bo wystarczy taką żywność poddać obróbce termicznej (tzn. upiec, ugotować, usmażyć etc.), aby można było ją w bezpieczny sposób ponownie zamrozić. To nie jest odkrycie Ameryki, ale brakiem tej informacji Autor może skazać nieuświadomionego czytelnika na zmarnowanie dobrej żywności, bo np. nie jest on w stanie zjeść całej rozmrożonej (przez tymczasowy brak zasilania) żywności. To mogłoby znacznie (i niepotrzebnie!) uszczuplić zapasy domowników, co z kolei może mieć ogromne znaczenie przy długotrwałym kryzysie.
No cóż, być może problem z nietrafionymi informacjami wynika z tego, że Kafir przygotowywał książkę w pośpiechu, chcąc zdążyć ją wydać “w czasach pandemii”, a przy tym czerpał ze źródeł, które niekoniecznie przemyślał czy weryfikował, bądź które się zdezaktualizowały lata temu? A może wręcz – skopiował dane informacje bez głębszego zastanowienia się nad nimi? Prostym przykładem może być samowar, przy którym Autor chciał zabłysnąć ciekawostką, informując, że jest to urządzenie charakterystyczne szczególnie dla Rosji i Iranu. Problem w tym, że samowar ma nieco szerszy zasięg na świecie (patrz: Indie, Afganistan, Azerbejdżan i inne), skąd więc taka “ograniczona” informacja w książce Kafira? Z Wikipedii. Skopiowana niemal w 100% słowo w słowo, bez weryfikacji treści, a przecież skoro już korzystał z Wikipedii to mógł to chociaż skonfrontować z informacjami z anglojęzyczną, czy rosyjskojęzyczną Wikipedią, gdzie o samowarze można przeczytać znacznie więcej. Co prawda to tylko taka ciekawostka, ale aż strach pomyśleć, ile jeszcze niezweryfikowanych istotnych z punktu widzenia surwiwalu informacji, dosłownie skopiowanych z internetu, znajduje się w tej książce. Oprócz tej omówionej przeze mnie znalazłem jeszcze takie, które były przynajmniej “inspirowane” pewnymi artykułami z internetu, z jedynie poprzestawianym odrobinę szykiem słów. A przecież nie sprawdzałem wszystkiego, zaledwie garstkę akapitów z książki! No chyba, że “Survival. ABC przetrwania w mieście” miał być przedrukiem internetu dla tych, którzy z niego nie korzystają. Zrozumiałbym to, gdyby jednak pewne informacje były lepiej przez Autora weryfikowane, aby w awaryjnej sytuacji czytelnikowi nie zaszkodziły, lecz realnie pomogły.
Z innej strony, dobrze może by było podać źródło, z którego się kopiuje, czy bierze informacje, aby czytelnik mógł doczytać w razie potrzeby, czy samemu zweryfikować informacje? Nie ma nic złego, ani wstydliwego w podawaniu źródeł, wręcz przeciwnie, nadają one tekstowi naukowego sznytu. Być może właśnie takim zabiegiem miało być powołanie się na ustawę na stronie 152, problem w tym, że Kafir nie podaje przy tym dość istotnej informacji – tytułu ustawy, a jedynie jej datę. Mam nadzieję, że jest świadom tego, że mamy w polskim prawodawstwie przynajmniej kilka ustaw datowanych na 18 października 2006 roku… Na przykład Ustawa z dnia 18 października 2006 r. o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa z lat 1944-1990 oraz treści tych dokumentów (Dz.U. 2006 nr 218 poz. 1592). Ale domyślam się, że nie o tę ustawę chodzi, bo przecież Kafir na stronie 152 swojej książki pisze o wytwarzaniu alkoholu.
Z jeszcze innej strony, czy powinienem oczekiwać “czegoś więcej” od Autora, który używa stwierdzeń typu: “Samochód w trakcie kataklizmu będzie traktowany przede wszystkim jako środek transportu” (str. 107)? Może czegoś nie rozumiem i czytając takie zdania niesłusznie ręce mi opadają…? No właśnie, może to tylko moje odczucie, bo może zdecydowana większość ludzi (czytelników tej książki) na co dzień traktuje samochód, nie jako środek transportu, lecz jedynie jako ozdobę w garażu, czy przede wszystkim jako maszynę do przeprowadzania wyścigów? A skoro już o autach mowa to Kafir wspomina o tym, że preppersi korzystają z aut terenowych, jako najlepiej przystosowanych do kataklizmów, co może sugerować, że taki właśnie wybór jest rekomendowany przez fachowców w dziedzinie przetrwania. Oczywiście to jest prawda, bo czym lepiej pokonać trudny, zniszczony przez apokaliptyczne wydarzenia teren, jeśli nie “terenówką”? Jednak w miejscu tym chyba wypadałoby wspomnieć gdzieś na marginesie o ustawie z 21 listopada 1967 roku o powszechnym obowiązku obrony Rzeczypospolitej Polskiej (Dz.U. 1967 nr 44 poz. 220), uzupełnionej później rozporządzeniem Ministra Obrony Narodowej z 2004 roku. W myśl tej ustawy szczególnie auta terenowe są narażone na konfiskatę na rzecz wojska w wyjątkowych sytuacjach, może się zatem okazać, że nasz czytelnik w awaryjnej sytuacji zostanie bez auta. Oczywiście to raczej mało prawdopodobne, nie wiem co by musiało się wydarzyć, aby do tego doszło, ale myślę, że taką informację jednak wypadałoby czytelnikowi przekazać, aby miał pełną świadomość potencjalnych zagrożeń. Myślę, że poradnik tylko by na tym zyskał.
Rzeczy, do których w mniejszym lub większym stopniu można się przyczepić jest więcej. A szkoda, bo książka “Survival. ABC przetrwania w mieście” traktuje o ciekawym aspekcie naszego codziennego życia. Dla mieszczuchów przyzwyczajonych do luksusów XXI-wiecznej cywilizacji mogłoby to być kompendium podstawowej wiedzy o przetrwaniu w nagłych sytuacjach. Ale mi to bardziej wygląda na szybką (słabą) próbę zbicia kapitału w czasach pandemii koronawirusa SARS-Cov2, bo nawet i na ten właśnie konkretny temat znajdują się w książce informacje… nie będące niczym odkrywczym, poza powieleniem informacji krążących po internecie już od dawna. Krótko mówiąc: czytelnik kierujący się informacjami zawartymi w tej książce może nie tylko nie dowiedzieć się niczego nadzwyczajnego, ale wręcz w przykry sposób może zdziwić się, gdy rzeczywiście zastanie go w mieście jakaś awaryjna sytuacja.
PS
Ponadto, nie bardzo rozumiem, skąd to zamiłowanie do ciągłego używania słowa “survival”, skoro w Słowniku Języka Polskiego możemy znaleźć jego polską formę – surwiwal?
Przeczytaj też:
Sprawdź recenzję książki „Vademecum survivalowe” i dowiedz się, czy warto po nią sięgnąć.