Kiedy czytelnik wierzy, że historia przedstawiona w książce mogła wydarzyć się naprawdę? Gdy autor lub autorka dba o detale. Bo to szczegóły decydują o wiarygodności. A ta ostatnia jest kluczem do sukcesu, jeśli chce się pisać dobre kryminały.
Oto dlaczego zwracałem uwagę na szczegóły, czytając „Uprowadzone” Moniki Siudy. Bo chciałem wierzyć, że przedstawiona historia jest fragmentem otaczającej mnie rzeczywistości. Realnego świata. Tak też zresztą może prezentować się ogół fabuły, która nie jest wydumaną opowieścią z gatunku kryminalnego science-fiction, a dość prawdopodobną historią o porwaniu i poszukiwaniu porwanych. Coś podobnego mogło mieć miejsce gdzieś dookoła nas. Wszak to nie wydumana, pełna herosów opowieść, to „tylko” przygoda detektywa Tomasza Polaka, który rozwiązuje kolejną w swojej karierze zagadkę. Takie rzeczy się zdarzają.
Niestety, detale rozbudzają mnie z otumanienia i psują złudę realizmu, w który starałem się usilnie uwierzyć. Jeszcze, gdy główny bohater przedstawia się swojemu klientowi, by na następnej stronie przeprosić swojego rozmówcę za to, że… się nie przedstawił, można uznać to za ludzki błąd. Błąd tego bohatera, rzecz jasna, ot zupełnie wypadło mu z głowy, że rozmowę rozpoczął od wyjawienia swojego imienia i nazwiska. Jednak to, iż autorka w żaden sposób się do tego nie odniosła, raczej sugeruje, że ten błąd należy przypisać jej samej.
Zdarzają się jednak detale, które nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Gdy jeden z klientów Tomasza Polaka, zresztą słynny biznesmen, zostaje przykuty przez antagonistę do kaloryfera, a jego usta zostają zaklejone trzema warstwami taśmy klejącej, czytelnik nie ma najmniejszej wątpliwości, że usta te w najbliższym czasie nie otworzą się choćby na chwilę. Tymczasem wkrótce okazuje się, że bohater ten swobodnie operuje ustami, chwytając między zęby kluczyk od kajdanek, by w ten sposób wspomóc się w ucieczce. Brak jakiegokolwiek wspomnienia o tym, iż taśma z ust bohatera została odklejona, odpadła, czy rozpłynęła się w nicość pod wpływem magicznej siły… To sprawia, że misternie skonstruowane wyobrażenie w głowie czytelnika brutalnie zderza się z tym, co za chwilę pojawia się na kartach powieści. Takie zderzenie boli i wyrywa ze snu, który dotychczas pozwalał wierzyć, że ta historia mogłaby być fragmentem rzeczywistego świata.
Niewybaczalnymi „kwiatkami” zdają się być również stwierdzenia pokroju „niedomyta warstwy brudu”. Tak, jakby gdzieś we wszechświecie istniała „domyta warstwa brudu”. Niby wiadomo o co chodzi, a to jest przecież bardzo ważne w literaturze – by czytelnik doskonale rozumiał się z autorem książki. Jednak w moim odczuciu istnieją także pewne żelazne zasady, pewna żelazna logika, które mimo wszystko każdego twórcę literatury obowiązują.
Niestety, na tym nie koniec. Wszak w trakcie zaczytywania się w „Uprowadzone”, nieustannie gnębiło mnie wrażenie, iż postaci zarysowane na kartach tej powieści były płaskie, bez wyrazu, jakby każda z nich była wycięta z tego samego szablonu. Gdyby nie wspomnienie o ich różnych imionach, o różnym wyglądzie i ubiorze, można by pomyśleć, że każda z tych postaci jest taka sama. Ich sposób mówienia, ich nawyki, maniery… Żadna z tych rzeczy specjalnie nikogo nie wyróżniała od reszty i nie charakteryzowała, szczególnie w warstwie dialogów, które są mało dynamiczne, niekiedy nienaturalne, nierzadko infantylne, a sposób mówienia i słownictwo każdej z tych postaci w moim odczuciu cechuje naiwność. Czyżby to był świat klonów? Różnie ubranych i nazwanych, ale jednak klonów?
Owszem, to detale. Ale, jak wspomniałem na początku, to właśnie one decydują o wiarygodności. A te nie przekonały mnie do „Uprowadzonych”.
I na tym w swej recenzji poprzestanę.