Czyż XXI wiek to nie jest jedynie pojęcie abstrakcyjne? Bowiem przypisywana jest mu ultra-nowoczesność, a jednak tak dalece przestarzały w teorii temat, do jakich należą czarownice, okazuje się wciąż jak najbardziej aktualny. Nie dlatego, że po dziś dzień nie dokonano rozliczenia w należyty sposób tej zamierzchłej przeszłości, że nie wskazano winnych rzezi wykonanej na… niewinnych, ani nie dokonano rehabilitacji wszystkich tych niewiast, które na podstawie mętnych powodów i wątpliwych dowodów spłonęły na stosach. To temat aktualny nie dlatego, że być może wśród nas żyją kobiety, których sposób życia koresponduje z tym, jaki prowadziły dawne czarownice. To temat aktualny przede wszystkim dlatego, że swego rodzaju „palenie czarownic” ma miejsce i dziś. Nie tych samych, nie w ten sam sposób, ale w tym samym stylu. To temat aktualny przede wszystkim dlatego, że inkwizycja w nowym wydaniu działa i współcześnie. Co prawda nie ta sama co dawniej, jednakże i ta jest równie „uświęcona”.
Jednak nie to jest najgorsze w tym wszystkim. Obawiam się, że panująca dziś w Polsce otoczka polityczno-społeczna coraz wyraźniej potwierdza ponurą myśl: „jeśli stosy jeszcze nie zapłonęły, to wkrótce mogą zapłonąć”. Po obu stronach barykady. I każda ze stron będzie szła z własnymi proporcami święcie wierząc, że robią to w słusznej sprawie.
Zdaję sobie sprawę, że łączenie sztuki z polityką to zabieg niebezpieczny, choć zarazem jest to na swój sposób mariaż jak najbardziej naturalny. Bo tak robiono przez wieki – aktualną rzeczywistość komentowano poprzez dzieła, czy to literackie, czy teatralne, bądź też malarskie. Tak też jest i tutaj, choć nie wiem, czy reżyserka w trakcie tworzenia scenariusza tej oryginalnej sztuki zdawała sobie sprawę, że wkrótce przyjdzie jej działać na jakże podatnym gruncie społeczno-politycznym. Abstrahując jednak od tego, bez względu na otoczkę, czy panującą dookoła atmosferę, z całą pewnością mogę stwierdzić, iż jest to najlepsza sztuka we wrocławskim Teatrze Polskim, na jakiej dotychczas miałem okazję być. Nie jest to kolejne przereklamowane dzieło, w którym przerost formy nad treścią brutalnie razi widza. „Skazane na ogień” to coś, co w mojej ocenie płynie prosto z serca i umysłu twórcy, coś co nie jest nazbyt wydumane, a jest po prostu naturalne. Jest znacznie bardziej wyszukane, ma w sobie więcej smaku, a przede wszystkim charakteryzuje się zdecydowanie bardziej wyrazistym przekazem niż to, co oferują najbardziej afiszowane sztuki. Za to Dorocie Bielskiej należą się oklaski, których zresztą ani ja, ani widzowie zaraz po pokazie nie szczędzili. I myślę, że nie tylko dlatego, że „tak wypada”, lecz przede wszystkim dlatego, że sztuka ta do nich przemówiła. Tak jak przemówiła do mnie. I wierzę, że przemówi jeszcze niejeden raz, gdyż jej słowa warte są powtarzania. Tak często, jak jest to potrzebne.