“Zaginione miasto Z” to film będący adaptacją książki o tym samym tytule, a opowiadającej o dziejach historycznej postaci, jaką był brytyjski odkrywca Percy Fawcett. Można powiedzieć: był to taki Indiana Jones, tylko że tutaj na ekranie gra go Charlie Hunnam, a nie Harrison Ford. I jego dzieje nieco bardziej trzymają się realiów naszego świata, niż filmy Stevena Spielberga. A co to mniej więcej oznacza?
To oznacza, że przygody głównego bohatera nie będą tak szalone, jak te, których doświadczał Indiana Jones, choć zarazem jego południowoamerykańska misja będzie nie mniej szaleńcza. Odkrycie też nie będzie aż tak spektakularne, jak to bywa we wspomnianym słynnym filmie przygodowym, przynajmniej nie na początku. Bo Percy Fawcett nie szuka legend, choćby takich jak Arka Przymierza. On odkrywa, dość przypadkiem zresztą, rzeczy, które dopiero rozpalą wyobraźnię ludzkości w kolejnych latach. O ile, oczywiście, najpierw zostanie skruszony konserwatywny mur w umysłach naukowców – archeologów i historyków, którzy rewelacjom przyniesionym z Ameryki Południowej nie dowierzają. Bez względu jednak na to, czy i kiedy nastąpi skruszenie tego muru, fakt jest jeden: Percy Fawcett był prekursorem, pierwszym znanym nam białym człowiekiem, który tego odkrycia dokonał.
“Zaginione miasto Z” rozbudza wyobraźnię i tęsknotę za światem, który był bardziej dziki i miał więcej tajemnic do odkrycia, niż ten dzisiejszy. Był pełen miejsc, które czekały dopiero na odnalezienie wśród ostępów dzikiej dżungli i przebadanie ich. Był to wreszcie świat, w którym wiele wspaniałych historii dopiero czekało na ich zapisanie. Ale też, o czym Percy Fawcett dobitnie przypomina, był to świat niebezpieczny.
W sumie chyba tak jak i ten dzisiejszy. Ale film i tak ogląda się całkiem przyjemnie – podświadomie czując na swojej skórze ekscytującą przygodę!
Przeczytaj też:
Lubisz wyruszać w nieznane i odkrywać tajemnice dżungli? Wyrusz ze mną na rowerze do dżungli na terenie strefy archeologicznej Cobá.
Albo po prostu odkryj razem ze mną ruiny majańskie w Muyil.
