Wyruszając ku lasom ciągnącym się na południowy-wschód od Jelcza-Laskowice nie oczekiwałem niczego specjalnego – po prostu: zwykłego odpoczynku w lesie. Odrobiny świeżego powietrza i zieleni. Relaksu.
A co znalazłem?
Dużo jagód!
Owoce jagód, ani ich zbieranie nie są dla mnie niczym nowym, ale chyba dawno już nie widziałem tylu roślin jagód jak tutaj. Utworzyły one istny jagodowy kobierzec, ciągnący się wzdłuż i wszerz podjelczańskiego lasu. Zielony dywan w niebiesko-fioletowe kropki – choć tych ostatnich już nie jest aż tak gęsto, bo zapewne sporo pozbierali ludzie, którzy wcześniej tutaj trafili (a może zwierzyna je zjadła?), ale jednak wciąż jest ich dość sporo. Sam chętnie skubnę kilka owoców, by później raczyć się nimi w domu, wspominając błogie chwile spędzone w lesie.
Trochę bunkrów
Oprócz jagód, pośród leśnej zieleni wyłaniają się również szare mury bunkrów, czy też może raczej – pozostałości po dawnych zabudowaniach o charakterze militarnym. Stanowiska haubic? Dziś oczywiście wszystko w mniejszym lub większym stopniu zniszczone, choć nadal jeszcze stanowiące ciekawy obiekt do wypatrzenia i zobaczenia z bliska. I nadal widać w nich pierwotną masywność całych konstrukcji.
Wieża obserwacyjna? Jawi się ona jako magiczny element otaczającej nas tutaj rzeczywistości. Ukryty w leśnej gęstwinie porusza wyobraźnię i każe wypatrywać istot, które z wieży tej nagle się wynurzą mierząc do nieproszonych gości jakimś specyficznym rodzajem broni.
Inne zabudowania, inne fragmenty dawnej działalności człowieka w tej części lasu? Dziś wysprejowane kolorową farbą i nadające okolicy jakiegoś mrocznego charakteru. Mogą budzić pewnego rodzaju niepokój. Choć przecież jesteśmy w cichym, spokojnym i (chyba) bezpiecznym miejscu. A jeśli już coś tu w strasznych mękach umiera… to chyba tylko żaba połykana przez zaskrońca. Ale kto wie, co jeszcze kryje się pośród leśnych gęstwin?
Staw Bełtnik (a raczej jego brak)
Pośród drzew powinien być ukryty jeszcze jeden obiekt – tym razem nie zbiorowisko roślin, nie betonowe mury, lecz zbiornik wodny. Tych ostatnich jest tutaj oczywiście kilka, ale na mapie wzrok mój przykuwa jedna konkretna niebieska plama, nosząca charakterystyczne dość miano – Bełtnik. Jak się okazuje, dotarcie do niego nie stanowi wielkich trudności, choć jak się zarazem zdaje, trzeba przez pewien czas wędrować nieco rzadziej uczęszczaną trasą – jakby nieco zdziczałą i nieco gęściej porośniętą. Ostatecznie jednak docieram do Bełtnika… i wówczas się okazuje, że Bełtnika nie ma. Pozostał jedynie obszerny “lej” czy też “krater” po stawie z zupełnie suchym dnem i brzegami usypanymi dookoła w ziemny wał. Gdzie to wszystko wyparowało?
Na szczęście wraz z tym spacerem wyparowało ze mnie również zmęczenie. Zregenerowałem siły. Co prawda Bełtnika nie było, ale i tak było całkiem przyjemnie. Nie tylko dlatego, że były bunkry. Przede wszystkim dlatego, że było zielono, dziko, z mnóstwem możliwych do przejścia tras. A to znaczy ni mniej, ni więcej, że zapewne na jednorazowym wyskoku to się nie skończy! I z pewnością jeszcze do podjelczańskiego lasu wrócę.
Przeczytaj też:
Zobacz inne ciekawe miejsca na Dolnym Śląsku.