– Włącz ten film – zaproponowała żona – pewnie będzie niezły gniot.
No cóż, rzeczywiście w głowie zapaliła mi się lampka ostrzegawcza, szczególnie po tym, gdy przeczytałem opis zachęcający do obejrzenia tej kinowej produkcji. Ale postanowiliśmy dać mu szansę. W końcu jest tu też kilka głośnych nazwisk, a i sam film miał się dziać w samym centrum Londynu, który całkiem nieźle znam od strony podróżniczej. Rozpoznawanie na ekranie znajomych mi miejsc mogło być więc ciekawą rozrywką poboczną podczas seansu.
I tak też było – film mnie nie zawiódł, bo rzeczywiście rozpoznawanie znajomych mi miejsc w Londynie stanowiło dla mnie przez chwilę ekscytującą rozrywkę. A fabuła? No cóż, terroryści, którzy wykorzystują fakt, że w brytyjskiej stolicy organizowany jest polityczny szczyt, na którym spotykają się jednego dnia ważne głowy wielu różnych państw… postanawiają część z tych głów odstrzelić. Ale na najważniejszą, przynajmniej w ich poczuciu, czyli amerykańską, muszą mniej lub bardziej skutecznie polować. I wygląda to tak, jakby garstka terrorystów potrafiła nie tylko przechytrzyć największe światowe mocarstwa, ale i wręcz jakby opanowali Londyn. Całą metropolię, nie przy pomocy dywizji, lecz przy użyciu nieco większej bojówki. Olbrzymi powierzchniowo i ludnościowo Londyn opanowany przez kilkadziesiąt, no może kilkaset osób. Brzmi niewiarygodnie? Tak samo, jak 80% fabuły tego filmu. Nie spodobały mi się również strzelaniny, pościgi, próby budowania napięcia, czy rzekome zwroty akcji, bo człowiek i tak się spodziewał tego, co się wydarzy za kilka minut. Jedynie niektóre sceny walki wręcz, całkiem sprawnie zrealizowane, pozwalały na chwilę się rozbudzić. A później?
A później tylko przypomniałem sobie słowa żony i potwierdziłem, że się nie myliła. Od początku przecież zakładała, że to będzie niezły gniot.
Przeczytaj też:
Londyn, jak i zresztą inne części Wielkiej Brytanii, lepiej chyba jednak oglądać w blogowych wpisach podróżniczych. Dlatego zajrzyj do moich artykułów o podróżowaniu po Anglii.