Sprawa od początku wydaje się prosta i już od pierwszych kart powieści pętla organów ścigania zaciska się coraz to mocniej wokół głównego podejrzanego. Jednak w książce “Ostatni dzień” Luanne Rice wcale nie wszystko musi być takie oczywiste. Bowiem kolejne tropy, kolejni świadkowie, kolejne teorie i wypływające na światło dzienne tajemnice odciągają uwagę czytelnika od osoby wskazanej przez śledczego, jako prawdopodobnego mordercy, już w pierwszych chwilach śledztwa. Czy aby na pewno to był on? A może po prostu ma wyjątkowe szczęście, że pojawiające się co pewien czas nowe informacje odsuwają od niego punkt ciężkości zainteresowania detektywów?
Kryminał “Ostatni dzień” to przede wszystkim mozolnie tocząca się akcja, choć niekoniecznie musi to oznaczać literacką nudę. Wręcz przeciwnie, choć śledztwo zdaje się tutaj nie mieć przełomowych momentów, nie pędzi do przodu w zawrotnym tempie, to jednak czytelnik ciągle dowiaduje się czegoś nowego. I to niekoniecznie od samej policji, która przecież do śledztwa przykłada się ze sporym zaangażowaniem – profesjonalnym i… emocjonalnym. A jednak do niektórych informacji trudno im dotrzeć, nie ze względu na zaniedbania w prowadzonych czynnościach, co ze względu na materię sprawy. Dlatego też tak wiele dowiadujemy się po prostu od osób bliskich ofierze – zarówno członków rodziny, jak i jej przyjaciół. Nie to, że prowadzą oni prywatne śledztwa na własną rękę, czy że drążą temat wtrącając się w pracę policji, ale po prostu odkrywają przed czytelnikiem kolejne tajemnice związane zamordowaną kobietą, a które to zarazem zaskakują, a zarazem na swój sposób nie są niczym nadzwyczajnym… Bo przecież każdy z nas ukrywa coś przed innymi – choćby jedną, małą, słodką tajemnicę. Również przed najbliższymi sobie osobami. I dokładnie tak to właśnie jest w “Ostatnim dniu”.
Summa summarum zakończenie książki (i prezentowanej w niej sprawy) jest dość nieoczekiwane, a w trakcie czytania “Ostatniego dnia” trudno czytelnikowi dojść do odpowiednich wniosków, które do rozwiązania doprowadziłby go wcześniej. Nie jest więc to literatura, w której mogą się wykazać kanapowi detektywi. Jeśli ktoś jednak nie ma nic przeciwko kryminałowi z domieszką obyczajówki, gdzie ostatecznie wszystkie karty zostają odsłonięte na końcowych stronicach książki – oczywiście ku zaskoczeniu czytelnika – może bawić się przy tym dobrze. Tym bardziej, że całość brzmi dość wiarygodnie, nie jest wydumane, ani przekombinowane, lecz jakby samym życiem pisane. W końcu tak jak w “Ostatnim dniu”, tak i w otaczającym nas świecie bywa. Zarówno jeśli chodzi o życie rodzinne, jak i stosunki przyjacielskie. Krótko mówiąc: tajemnica goni tajemnicę.
Przeczytaj też:
Sprawdź recenzje książek i dowiedz się, co polecam, a czego nie polecam.