Podchodzę pod mury otaczające całkiem spory kawałek terenu – same zresztą również otoczone, lecz nie post-PRLowską zaporą a lasem. Rozglądam się szukając jakiejś wyrwy, szpary, czy jakiegokolwiek innego przejścia, które pozwoli mi znaleźć się po drugiej stronie. Wygląda jednak na to, że wejście na teren tego starego wojskowego szpitala nie będzie takie łatwe. I to nie tylko dlatego, że nie mogę dostrzec żadnej luki w betonowej barykadzie. Ale i dlatego, że znajdujące się po drugiej stronie psy, pilnujące terenu, właśnie zaczęły ujadać. Chyba mnie wyczuły…
Szpital z przeszłością
Ten sporych rozmiarów obiekt sięga swymi korzeniami do epoki III Rzeszy, bowiem to właśnie w latach ‘30 XX wieku wybudowano go tu – w Lasku Złotoryjskim na terenie Legnicy. Podczas II wojny światowej szpital ten był oczywiście intensywnie wykorzystywany przez wojska niemieckie – do leczenia i rekonwalescencji żołnierzy Wehrmachtu rannych na frontach tego potwornego konfliktu.
Wraz z upadkiem III Rzeszy, a więc wraz z wkroczeniem na te tereny Armii Czerwonej, a wreszcie i wraz z zapadnięciem Żelaznej Kurtyny – obiekt ten przejęli Sowieci. I użytkowali go, zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem, aż do 1993 roku, kiedy to wojska rosyjskie opuściły szpital i wróciły do swojej ojczyzny. Zresztą nie tylko ten szpital, ani nie tylko Małą Moskwę wówczas opuszczali, ale i inne obiekty wojskowe na terenie całej Polski.
A wraz z ich wyjazdem, szpital trafił w ręce Polaków.
Szpital bez przyszłości
Dziś cały zespół szpitalny należy do osób prywatnych i trudno powiedzieć, w jaki sposób teren ten i znajdujące się na nim budynki, zostaną w przyszłości wykorzystane. Póki co, wszystko powoli, powoli popada w ruinę. Brak większej opieki człowieka nad stojącymi tu konstrukcjami i nieubłagane czynniki atmosferyczne – to połączenie, które nie daje zbyt wielkich szans na długie przetrwanie ponurych dziś murów tego szpitala. Nadzieję można stracić szczególnie wtedy, gdy przyjrzymy się bliżej temu, w jakim stanie jest ten kompleks szpitalny obecnie. Zresztą, wiele wskazuje na to, że koszty ewentualnego remontu byłyby zbyt duże, aby realnie myśleć o powrocie do dawnej świetności, o powrocie do dawnej funkcji obiektu. Najwyraźniej pozostaje mu już tylko powolny, powolny, ale i zarazem bolesny upadek.
Nie tak zupełnie opuszczony
O tym, że szpital ten nie jest zupełnie zapomniany wskazuje nie tylko fakt, że terenu pilnuje strażnik z psami. Są tu bowiem ślady bytności i innych osób – postronnych – a widać to po popisanych ścianach, po graffiti, po zniszczeniach, które jak się zdaje niektórzy dokonują dla zabawy. Ale i też podczas kilkugodzinnego pobytu można natknąć się na inne osoby, które po prostu chcą eksplorować długie szpitalne korytarze, ciemne piwniczne pomieszczenia i zrujnowane izby, pokoje, różnej maści zakamarki.
Szczerze powiedziawszy nie dziwi mnie owe zainteresowanie – wszak ten rozległy obiekt znajduje się na przedmieściach niemałego miasta – Legnicy. Dotrzeć tutaj jest dość łatwo, a za murami otaczającymi szpital kryją się różne intrygujące widoki i przeżycia, ale przede wszystkim jest to swego rodzaju podróż do przeszłości. Poradzieckie pozostałości, w tym rozmaite tablice i teksty pisane cyrylicą, czy nawet wizerunek samego Włodzimierza Lenina, to gwarant, że można tu poczuć się jak w zupełnie innej epoce. Jak w czasach, gdy nad Polską wisiała Żelazna Kurtyna.
(Nie)kompletny kompleks
Choć dziś możemy tutaj zobaczyć jedynie zdewastowane budowle, to i tak robią one niemałe wrażenie. A jak to dopiero musiało wyglądać w czasach świetności!? Długi na około 240 metrów 4-kondygnacyjny budynek, prosektorium, kapliczka, kryty basen, kino z salą estradową, a nawet przyszpitalny sklep. To tylko kilka spośród kilkunastu, czy kilkudziesięciu obiektów w całym kompleksie, coraz bardziej pochłoniętym przez siły natury. Z roku na rok pozostaje coraz mniej do oglądania.
Sam gmach główny również można określić, jako “kompletny” (w czasach świetności, rzecz jasna) – oprócz typowych sal dla chorych, można znaleźć tutaj pozostałości po salach operacyjnych, porodówce, rozmaitych gabinetach lekarskich, a nawet po poddaszu, które pełniło niegdyś dla szpitala funkcje użytkowe. Lecz co się dziwić, że jest tutaj “wszystko”? Przecież kompleks miał możliwość przyjęcia nawet ponad 600 pacjentów! Był to wszak obiekt przygotowany na najgorsze. Na przyjęcie dużej liczby chorych czy rannych, co mogło mieć szczególne znaczenie podczas “masowych” wydarzeń, takich jak wojna… czy pandemia.
Najgorsze dopiero przed nami
Wszystko jednak wskazuje na to, że najgorsze dopiero przed nami. Jak już wspomniałem wcześniej, już dziś budynki szpitalne i przyszpitalne są w fatalnym stanie. Z roku na rok jest coraz gorzej. I tak pewnie będzie dalej, bo każdy mijający dzień sprawia, że obiekt ten jest coraz mniej wart dla potencjalnego inwestora, który teren ten musiałby posprzątać z dziesięcioleci zaniedbań. Właściwie – nie wiem, czy owe sprzątanie nie musiałoby już dzisiaj polegać na zrównaniu wszystkiego z ziemią i postawieniu czegoś na tym terenie zupełnie od nowa. Póki co, jednak, budynki popadają w ruinę, stając się jednocześnie coraz bardziej niebezpiecznym miejscem dla miłośników tego typu eksploracji. Eksploracji ze szczyptą ryzyka. Choć nie wiem, czy to nie jest już coś więcej, niż tylko “szczypta”.
Przeczytaj też:
W Polsce jest dużo ciekawych opuszczonych obiektów, jak chociażby dawna fabryka dynamitu DAG Alfred Nobel.
Jednak najbardziej znane na świecie opuszczone miejsce – wręcz ikoniczne, owiane mitami i legendami – leży za naszą wschodnią granicą. Mowa oczywiście o Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia – jeśli chcesz zobaczyć ją z bliska to zajrzyj do moich tekstów: „Na (nie)bezpiecznej powierzchni Jupitera” oraz „Czarnobyl nie zabija. Czarnobyl umiera”.