Greckie Tesaloniki (Θεσσαλονίκη), w Polsce bardziej znane jako po prostu Saloniki, to miasto sięgające swymi korzeniami do odległych skrawków historii zwanych starożytnością. A dokładniej do skrawków datowanych na 315 rok p.n.e., kiedy to macedoński król Kassander (Κασσανδρος) założył ową miejscowość, nadając jej nazwę na cześć własnej żony Tessaloniki, będącej zarazem córką Filipa II Macedońskiego oraz przyrodnią siostrą legendarnego Aleksandra Wielkiego. Saloniki szybko zyskały na znaczeniu i już w IV wieku n.e. za czasów Dioklecjana stały się jedną z czterech stolic Cesarstwa Rzymskiego. Jako ważny punkt na mapie dawnego świata, biły się o niego różne narody, rządziły nim rozmaite nacje, kształtowały go odmienne cywilizacje… Nic więc dziwnego, że wyraźnie widać tu wpływy chociażby rzymskie, bizantyjskie, tureckie, czy weneckie. A znajduje to odzwierciedlenie w licznych zabytkach reprezentujących rozmaite okresy historyczne oraz obszary kulturowe.
W miejscu tym muszę przyznać się do tego, że lubię stare miasta. Im starsze, tym lepsze. Ich historyczny klimat sprawia, że łatwiej jest mi sobie wyobrazić miniony świat i związane z nim dawne dzieje. A w Salonikach zabytków nie brakuje. Są one niemalże co krok, wystarczy zanurzyć się w jedną z licznych uliczek, by natrafić na kolejny kościół, kościółek, meczet, bizantyjskie łaźnie czy fragmenty zabudowy obronnej. Przyportowa Biała Wieża (Λευκός Πύργος) zrekonstruowana przez Imperium Otomańskie na miejscu starej bizantyjskiej wieży, masywna rzymska Rotunda (ροτόντα) pełniąca rolę kościoła św. Grzegorza, bądź meczetu (zależnie od tego, kto w danym czasie miastem rządził), liczne kościoły jak chociażby Hagios Demetrios (Άγιος Δημήτριος), Panagia Chalkeon (Παναγία τῶν Χαλκέων), czy Kościół Świętego Mikołaja Sieroty (Ἅγιος Νικόλαος ὁ Ὀρφανός), wszelkiego rodzaju mniejsze i większe ruiny, a wreszcie okalające to wszystko potężne bizantyjskie mury. Krótko mówiąc: jest co zwiedzać. Trzeba mieć tylko na to czas. I odrobinę dystansu do brzydoty, jaką oferuje współczesna zabudowa Salonik.
Wydawać by się mogło, że nie ma nic bardziej intrygującego niż posiadanie na własnym podwórku, w zamian za zestaw huśtawek dla dzieci, kamiennego zabytku, którego korzenie sięgają kilka stuleci wstecz. Tak właśnie jest z podupadłym, choć na swój sposób urokliwym meczetem Alatza Imaret (Ἀλατζά Ἰμαρέτ), który niemalże ociera się o balustrady balkonów okalających go bloków. Jednak, no właśnie, owe bloki… Nie jest to co prawda przykład socrealistycznej (anty)estetyki jaką znamy z własnego podwórza, lecz mimo wszystko nadal jest to coś, co w swych założeniach projektowych koresponduje z tworami architektów wiernie służących KPZR. Z tą różnicą, iż zostały one opracowane na śródziemnomorską modłę. Mamy tu więc do czynienia z kanciastym, poszarzałym od brudu monolitem, którego nie zdobią nawet najskromniejsze artystyczne próby złamania tej ordynarnej i na swój sposób prymitywnej bryły. Jedyne co wyróżnia ową spartańską konstrukcję od PRL-owskiej codzienności to wszędobylskie baldachimy na balkonach. Znaczy się niezbyt eleganckie składane materiałowe daszki, które przysparzają mieszkaniom nieco więcej cienia, lecz nie dodają im ni krztyny uroku. Nie to jest jednak najsmutniejsze w tym mieście…
Znaczna część elewacji blokowisk w Salonikach pokryta jest nieestetycznymi bohomazami, które zakrywają i tak już obskurnie prezentujące się ściany. W przeddzień wyborów z 20 września 2015 roku towarzyszą temu wszystkiemu liczne plakaty Koalicji Radykalnej Lewicy – SYRIZA (Συνασπισμός Ριζοσπαστικής Αριστεράς – ΣΥΡΙΖ) oraz Komunistycznej Partii Grecji (Κομμουνιστικό Κόμμα Ελλάδας). Nakładając na to klaustrofobiczny klimat wąskich ulic miasta, podejrzliwe spojrzenia właścicieli małych osiedlowych sklepików, dziwne zachowania niektórych ludzi i mijanych na chodnikach typków spod ciemnej gwiazdy, którzy idealnie wpisali się w środowisko szemranej dzielnicy – raczej spodziewałem się nagłego uderzenia kijem w tył głowy, aniżeli wewnętrznego zachwytu nad panoramą miasta. Choć jedno i drugie z całą pewnością można określić jako „niezapomniane wrażenia”. Wręcz uderzające.
Na szczęście obyło się bez agresywnych zachowań. No, może poza potrąconym przez wariacko jadącego Greka i dogorywającym na moich oczach kotem. Co ciekawe, w miejscu, w którym żaden normalny kierowca nie miałby szansy się rozpędzić, bo sama uliczka była niewiele dłuższa od kilku stojących jeden za drugim samochodów. Ach, bym zapomniał, był jeszcze jeden atak – a konkretnie permanentny szturm mieszkańców na czystość tutejszego środowiska. Ale mam wrażenie, że w Grecji to po prostu norma.
To, że Saloniki są ciasne jeszcze zrozumiem, bo z jednej strony miasto okalane jest przez morskie fale, z drugiej zaś przez górskie zbocza. Nie ma więc zbyt dużo miejsca, by pociągnąć szerokie ulice i rozłożyć obszerne place zalane słońcem, wyłaniając zarazem spomiędzy ponurych blokowisk przepiękne zabytki. Nie ma miejsca na zbędne budowle, które zamiast „wydajnych” 10 pięter oferują zaledwie dwa skromne, acz eleganckie pięterka. Jednak ciężko jest mi zrozumieć, skąd w tym prastarym mieście, pamiętającym jeszcze samego apostoła Pawła piszącego wszak listy do Tesaloniczan, wzięło się tyle, nieelegancko powiedziawszy, syfu. Skąd tu taki wszędobylski rozgardiasz? Skąd tu tyle walających się śmieci? Może to nie Damaszek, w którym momentami niemal stąpało się po wysypisku, ale jednak myślałem, że człowiek mający na horyzoncie przepiękne morze pełne cudownych wysp, a także szerokie pejzaże z majestatycznymi górami w tle, docenia urok i estetykę otaczającego go środowiska. Choćby było to środowisko miejskie. Czy to wynika ze słynnego greckiego lenistwa? Niechlujstwa?
Być może, bo zdaje się świadczyć o tym chociażby komunikacja miejska, która kursuje wedle nieistniejących rozkładów jazdy. To znaczy owe rozkłady gdzieś tam w eterze istnieją, ale nie ma mowy, aby widniały one gdziekolwiek na przystankach. Bo i po co? Kiedy i jak kursują autobusy można dowiedzieć się dopiero za pośrednictwem strony internetowej, ale z braku darmowego miejskiego Wi-Fi przybysz z innego kraju, który nie chce zbankrutować przez drogi roaming, skazany jest na pożarcie przez to jakże hałaśliwe i momentami ponure miasto. Na szczęście, oprócz blokowisk, żyje tutaj mnóstwo pomocnych ludzi, którzy wyciągną do ciebie pomocną dłoń i spróbują zrobić co w ich mocy, by choć trochę ułatwić ci pobyt tutaj. Oczywiście jest to pomoc w zamian za uśmiech, nie musisz im za to płacić. I tak już wystarczająco zapłacisz w autobusie, gdzie niemile zaskoczy cię automat na bilety przyjmujący tylko ściśle określone monety, a ewentualnej reszty nawet nie spróbuje ci wydać.
Tak jak bankomaty, tak i biletomaty najwyraźniej nie mają chęci na dzielenie się swoją zawartością. Musisz być więc z góry przygotowany na posiadanie odpowiedniego zasobu „drobnych”, by nie przepłacać za wątpliwej jakości podróż komunikacją miejską. Naprawdę wątpliwej jakości… już nawet nie chodzi o stosunek jakości usługi do wysokości ceny.
Gdyby obedrzeć Saloniki z ponurych blokowisk, którym towarzyszy brud, komunikacyjny chaos i dyskusyjnej jakości rozwiązania (nie)przyjazne turystom, to byłoby to naprawdę piękne miasto. Udowadnia to zalany słońcem Plac Dikastrion (Πλατεία Δικαστηρίων), który szeroko otwiera przestrzeń nad naszymi głowami i odsłania Kościół Panagia Chalkeon (Παναγία τῶν Χαλκέων) wraz z ottomańskimi łaźniami Bey Hamam, znanymi także jako Łaźnie z Raju, a wreszcie prowadzi kawałek dalej do wcale niemałego Rzymskiego Forum. Ale niestety to tylko wyjątek od reguły. I poza zachwytem nad poszczególnymi, pięknymi przecież(!), zabytkami Salonik, pozostaje nam tylko przedzieranie się przez klaustrofobiczne i obskurne uliczki miasta. I wiara w to, że nie skończymy jak ów potrącony kot, któremu z uroczego pyszczka wypływała zastygająca powoli strużka krwi. Posoka w barwach rządzącej Grecją SYRIZY.
Przeczytaj też:
Może i Saloniki nie zachwyciły mnie urodą, ale Meteory już owszem. A i miejscowość Kriopigi miała swój urok.
Marta
20 września, 2019 — 11:11 am
Dzieki za link! 🙂