Asfaltowa serpentyna prowadzi mnie w dół, pomiędzy stromymi zboczami biegnącymi wzdłuż obu stron drogi. Po lewej, w zagłębieniu tuż przy drodze, leniwie płynie szeroki na kilkanaście czy kilkadziesiąt kroków lecz płytki na głębokość stopy strumień krystalicznie czystej wody. Jednakże znaczna wysokość kamiennego koryta sugeruje, że przepływająca tędy rzeka ma zgoła inny potencjał, niż właśnie dziś pokazuje. Pionowe ściany tegoż koryta dają wyobrażenie o ilości wody, jaka może się tu pojawić przy odpowiednich warunkach. Teraz, najwyraźniej, jest jednak pora „sucha”. A przynajmniej pora „mniej mokra” spośród wszystkich pór na Maderze.
Opony auta turlają się szybkim tempem po płaskiej powierzchni drogi, przybliżając mnie coraz bardziej do oceanu, który jest tuż tuż przede mną, choć teraz jeszcze zasłania mi go pagórkowaty teren. Do oceanu, nad którym to leży São Vicente, średniej wielkości, jak na warunki Madery, miasteczko ulokowane w północnej części wyspy. Jednak to nie wielkość miasteczka mnie tu przygnała, lecz coś zupełnie innego. Jest to bowiem miejscowość, do której to podróż jest na swój sposób niecodzienna. Jest to wszak podróż… zarazem na północny kraniec wyspy, a jednocześnie w głąb Madery. Dosłownie w głąb… w jej wnętrze. Oraz w jej bardzo odległą przeszłość.
Odległa podróż w czasie
Choć pierwszy znany nam człowiek przybył na tę część wyspy około połowy XV wieku to jednak jej historia sięga znacznie dalej. A właściwie nie historia samego São Vicente, co wydrążonych w skałach pod tym miastem tuneli. A dokładniej rzecz ujmując: jaskiń lawowych.
I tutaj miejsca możemy ustąpić emocjom, wrażeniom, fantazji. Bo jakże jest to fascynujące, a nawet wręcz elektryzujące, że jaskinie te, odkryte zresztą przez mieszkańców Madery dopiero w 1885 roku, pamiętają czasy formowania się wyspy. Swego rodzaju: pierwotne czasy. Wszak szacuje się, że jaskinie te uformowane zostały 890 tys. lat temu. Rzecz jasna, powstały one w sposób jak najbardziej naturalny, przez zastyganie wierzchniej warstwy lawy, a zarazem przez wypływanie jej głębszych pokładów, w ten sposób, że pozostawiły one po sobie charakterystyczne tunele, w które dziś można się zanurzyć, niczym w naturalny wehikuł czasu, przenoszący nas choć na kilka chwil o setki tysięcy lat wstecz. Aby tej podróży doświadczyć, wystarczy zamknięcie oczu, odrobina wyobraźni i chęć poczucia na własnym policzku wyimaginowanego gorąca lawy. Magmy wypływającej kilkaset tysięcy lat temu z krateru na płaskowyżu Paul da Serra, a następnie wpadającej do chłodnych wód oceanu, gdzie tym samym z głośnym sykiem toczyła się walka pomiędzy rozgrzaną do czerwoności skałą a chłodną błękitną wodą. W wyniku tej walki – jedna strona zastygała na wieki w teatralnym bezruchu, druga efektownie wyparowywała.
Podróż mistyczna
Centrum Wulkaniczne w São Vicente to przygoda bardziej mistyczna, niż namacalna. To doświadczenie, które pozwala lepiej zrozumieć otaczający nas świat. Jego narodziny, powstawanie, autokreacja i kształtowanie się. Rzeczy znacznie potężniejsze niż człowiek, niekiedy bardzo powolne, wręcz leniwe, innym razem nagłe, impulsywne, energiczne. Pozwala lepiej poczuć i zrozumieć, co było, co jest i co będzie. Bo nic nie jest wieczne. Ani my sami, ani Madera, ani planeta Ziemia. Dlatego tak ważne jest, aby z życia czerpać jak najwięcej.
Przeczytaj też:
Madera to nie tylko powulkaniczne jaskinie, ale i „Lewady, góry i adrenalina”.