Od upadku Muru Berlińskiego minęło już wiele czasu, jednak nie wygląda na to, aby ex-Pink-Floydowiec Roger Waters miał z tego powodu jakieś obawy związane z brakiem pracy. Wciąż na świecie istnieją mury, które należałoby zburzyć. Wciąż powstają nowe takie ściany…

„The Wall” to mocno nasycone symboliką antysystemowe show, w antywojennych, pacyfistycznych klimatach. Mimo iż jego korzenie sięgają kilkadziesiąt lat wstecz, nietrudno doszukać się w nim i odniesień do jak najbardziej aktualnej współczesności – żydowskich pacyfikacji dokonywanych wielokrotnie na palestyńskich cywilach, czy choćby amerykańskiej dominacji i walki o zasoby „czarnego złota”. Jednak wydaje się, że w całym tym niezwykle efektownym przedstawieniu ukryty jest znacznie głębszy sens, niż tylko przeciwstawienie się zastanym problemom ludzkości. To taki antysystemowy, nieco nihilistyczny protest przeciwko strukturom ograniczającym człowieka, być może czerpiący nieco z ideologii anarchizmu, w końcu Waters rzucając symbolami różnych religii, socjalizmu i kapitalizmu, wielkich korporacji, czy samego pieniądza, nie podaje na tacy widzowi żadnych gotowych rozwiązań, nie oferuje żadnej konkretnej, usystematyzowanej alternatywy. Skupia się na negowaniu tego, co stworzyła cywilizacja homo-sapiens.

„The Wall” to niezwykle efektowne, widowiskowe show, w trakcie którego można usłyszeć wielkie przeboje Pink Floyd. Ciężko nawet nazwać to koncertem, gdyż niezwykle ważna rolę grają tu animacje wyświetlane na ścianie i teatr rozgrywający się na scenicznych deskach. Wszystko to robi wrażenie, bez względu na to, czy mówimy o pięknych, poruszających animacjach, czy mamy na myśli ogromne kukły, czy wspominamy o chórku dzieci śpiewających „Another brick in the wall”, czy też wreszcie mówimy o strojach głównego bohatera tego show – Watersa. Wszystko to stało na naprawdę wysokim poziomie!

„The Wall” to widowisko, które ogląda się (i słucha) z zapartym tchem. To swoistego rodzaju sztuka, to artystyczny performance na dużą skalę. Niezwykle efektowny, robiący niesamowite wrażenie, wrysowujący się w pamięć widza na długie, długie lata. Nawet próba wiekowego już Watersa powiedzenia więcej polskich słów niż tylko oklepane „Dobry wieczór, Warszawa!” wywołuje uśmiech na twarzy, który jeszcze przez wiele chwil z niej nie znika. Każdy kto był – czuje, że był uczestnikiem wielkiego, historycznego wydarzenia kulturalnego. Bo rzeczywiście był…