blog z pasją pisany: podróże, marketing, historia

Budapeszt to coś więcej

Czy twoja noga stanęła kiedykolwiek w stolicy Węgier, a oczy widziały z bliska wszystkie te pocztówkowe budowle? To zapewne wiesz, co mam na myśli. A to oznacza, że możesz odłożyć lekturę tego tekstu na bok i zająć się planowaniem swojej kolejnej podróży. Jeśli jednak Budapesztu widzieć ci nie było dane, a kojarzysz go przede wszystkim z widokami i zdjęciami przedstawiającymi niesamowite piękno tamtejszego budynku parlamentarnego, wówczas musisz czym prędzej zaplanować swoją podróż do tej środkowo-europejskiej perły nad Dunajem. Nie ze względu na ów parlament. Ze względu na dziesiątki innych powodów. Bo Budapeszt to coś więcej…

Hostel przy dźwiękach fortepianu

Duża brama wejściowa do hostelu nie zapowiadała nic szczególnego – ot, masywne drewniane wrota, jak każde inne w tym mieście. Jednak po ich przekroczeniu człowiek wiedział, że znajduje się w innym świecie. Wybrukowany dziedziniec urządzony był przez osobę o ewidentnie artystycznych zamiłowaniach. Czarny fortepian na samym środku, donice pełne kwiatów, kolorowe murale na ścianach, rozłożyste wachlarze, popiersie, stare wrzeciono i dziesiątki innych rozmaitych charakterystycznych utensyliów – to całkiem przyjemny wstęp dla przytulnego pokoju z drewnianą antresolą. A całość to idealny wstęp do opowieści o Budapeszcie. Nawet wówczas, gdy to wszystko odbywa się przy, powiedzmy sobie szczerze, żałośnie fałszującej melodii wydobywającej się z fortepianu, na którym jeden z gości hostelu próbował nadzwyczaj nieumiejętnie grać. Lecz czy ta kocia melodia miałaby mieć jakiekolwiek znaczenie, gdy po drugiej stronie wrót znajdowała się cała reszta Budapesztu?

(Nie)parlamentarny zachwyty z każdej strony

Zwykle podchodzę z dystansem do tego, o czym wszędzie głośno się mówi i o czym wszędzie pisze się wielkimi literami, gdyż nierzadko okazuje się to później kiczowatym, przereklamowanym produktem turystycznym. Tym razem jednak musiałem dać się ponieść wszystkim tym wygłaszanym zachwytom. Zrozumiałem je, a nawet zaakceptowałem jako swoje, gdy sam zostałem zauroczony budynkiem parlamentu, pnącym dumnie swe bogato zdobione neogotyckie mury nad przeciwległym brzegiem Dunaju. Jeszcze nie podszedłem do niego bliżej, na drugą stronę szerokiego koryta rzeki, by lepiej przyjrzeć się szczegółom fasady budynku, a już byłem nim niesłychanie zauroczony. Ten widok, tym razem widziany na własne oczy, a nie na zdjęciach wyśrubowanych filtrami programów fotograficznych, był dla mnie czymś zupełnie nowym, mimo iż przecież widziałem to wcześniej na dziesiątkach rozmaitych ujęć w folderach turystycznych, w rozmaitych spotach, w przeróżnych filmach i zdjęciach podróżników. To po prostu nie to samo. To coś więcej! A przecież na parlamencie się Budapeszt nie kończy! Oj, nie…

I zanim odpowiem na pytanie, co jeszcze warto zobaczyć w stolicy Węgier, to najpierw pragnę podkreślić, że nie lubię używać określenia „wszystko”, gdyż jest ono nazbyt ogólne, a poprzez to niewiele mówi o rzeczywistości. A o Budapeszcie można mówić wiele! Lecz, tak po prawdzie, tu „wszystko!” zdawało się istnieć po to, aby zachwycać ludzi na każdym kroku. Owszem, ów „widokówkowy” parlament to ikona, która kusi i przyciąga, lecz tu są dziesiątki, a może i setki innych „nieparlamentarnych” powodów, dla których Budapeszt trzeba zobaczyć na własne oczy. Koniecznie!

Jednym z nich jest chociażby Dzielnica Zamkowa (Várkerület), do której to najlepiej wstąpić poprzez przepiękną Basztę Rybacką (Halászbástya) prowadzącą na plac ze znajdującym się w jego centrum Kościołem Macieja (Mátyás templom). Świątynia ta, zwana również Budzińską Świątynią Koronacyjną (Budavári Koronázó Főtemplom), ze swą strzelistą wieżą sięgającą na 78 metrów, wprawia w zachwyt istne tłumy gapiów. I nic w tym dziwnego, gdyż piękno i rozmaite szczegóły architektoniczne tej neogotyckiej budowli sprawiają, że można się w nią wpatrywać przez długi czas. Podobnie jak wpatrywać się można w pejzaż Budapesztu, jaki rozpościera się z murów wspomnianej Baszty Rybackiej. Aż ciężko się zdecydować, w którą stronę patrzeć.

Zwiedzając uroki Budapesztu, którego, nawiasem mówiąc, ważnym okresem rozkwitu były rządy Zygmunta Luksemburskiego (za jego czasów – w 1395 roku – założono uniwersytet) i Macieja Korwina (wówczas to w 1473 roku powstała pierwsza drukarnia), warto przespacerować się urokliwymi uliczkami Starego Miasta. Historyczna zabudowa, pośród której można odnaleźć liczne cenione kawiarnie i restauracje to idealne miejsce, by złapać chwilę oddechu i posilić się przed dalszym zwiedzaniem. Bo ono pochłania. Wciąga. Mimo zmęczenia, nie pozwala zrezygnować z wchodzenia w kolejne uliczki, nawet wówczas, gdy ma to zająć kolejne długie godziny. Dlatego głód ściskający żołądek i wyśmienicie prezentujące się restauracje z, jak się później okazało, jeszcze wyśmienitszymi potrawami, to najlepszy powód, by jednak chwilę odpocząć. Ale tylko chwilę… bo mury Zamku Królewskiego (Budavári Palota), które ciągną się na wieleset metrów czekają, aż człowiek przyjdzie podziwiać ich piękno i majestat.

Miasto, które ocieka złotem

Przy budowie parlamentu wykorzystano wiele surowców, m.in. pół miliona kamieni szlachetnych i 40 milionów cegieł. Wykorzystano także 40 kg złota. Czy to widać? A jakże! Widać, lecz dopiero, gdy po zmierzchu udacie się na nieodległe wzgórze Gellerta, które wznosi się na wysokość 235 metrów i spojrzycie na rozpościerający się u waszych podnóży widok – na całe miasto. A będzie to ociekający złotem Budapeszt, co prawda nie kruszcem, lecz złocistą barwą rozlicznych świateł, które błyszczą po obu brzegach Dunaju. Świateł, które odbijają się w jego nurcie – wzdłuż wraz z linią brzegu i wszerz wraz z linią przecinających ją mostów.

 

Nad stolicą Węgier bije złota łuna i jest to widok, który złotą kalką odbija się w pamięci. Najpiękniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że urok ten nie jest pozorny, czy wręcz fałszywy, gdyż schodząc ze wzgórza i zanurzając się w liczne uliczki miasta, by z bliska oglądać wszystkie te zabytki, można się nimi zachwycić na nowo. Bez wątpienia wyglądają one inaczej niż z daleka, lecz zarazem są równie piękne. I nie ma tutaj znaczenia, czy mowa jest o Bazylice św. Stefana (Szent István Bazilika), czy o Wielkiej Synagodze (Nagy Zsinagóga), które pną swe mury po wschodniej stronie Dunaju, gdzie niegdyś znajdowało się miasto Pest. Obydwa te budynki mają się czym pochwalić. Wszak bazylika posiada trzypiętrowe piwnice, których wielkość niemal dorównuje wysokości nadziemnej części budowli i jest drugim budapeszteńskim, a trzecim węgierskim najwyższym budynkiem. Gdyby tego było mało to warto wspomnieć, że w jej wnętrzu znajduje się istny skarb narodowy Węgier: prawica świętego Stefana. Z kolei największa synagoga w Europie i trzecia co do wielkości na świecie, to przepiękna konstrukcja wykonana w stylu mauretańskim, czerpiąca inspiracje z muzułmańskiego stylu ukształtowanego w Północnej Afryce, czy też w hiszpańskiej Alhambrze. Na tym rzecz jasna nie koniec, gdyż każda kolejna uliczka, każdy kolejny mijany budynek o historycznych korzeniach, to istne cudo architektury. Potwierdzające fakt, że Budapeszt jest pełen skarbów, które wydają się być nieskończone…

To miasto, zupełnie tak jak tego oczekiwałem, zachwyciło mnie od pierwszych chwil. Zarazem zupełnie nieoczekiwanie sprawiło, że oniemiałem. Niejednokrotnie stałem w miejscu i rozglądając się w milczeniu łapałem te chwile, by zapamiętać je na jak najdłużej.

To nie koniec

O Budapeszcie można pisać w nieskończoność. Zarówno o miejscach popularnych, jak i miejscach ukrytych. O jednym budynku parlamentu i dziesiątkach innych zabytkowych budowlach, które wspólnie tworzą jedną całość. Jeden wielki organizm.

Bo Budapeszt to coś więcej, niż tylko „miasto”.


Przeczytaj też:

Zanim przyjechałem do Budapesztu, zwiedzałem Nowy Sad i twierdzę Petrovaradin, a jeszcze wcześniej kosztowałem „Jak smakuje wino z chrzanu”.

« »
WordPress PopUp Plugin