Gdy książka „Vademecum survivalowe” Pawła Frankowskiego i Witolda Rajcherta trafiła w moje ręce, uznałem że to będzie świetna okazja na utrwalenie wiedzy surwiwalowej. Wiedzy, którą przed wieloma laty namiętnie zdobywałem jako harcerz o zacięciu militarnym, a którą to miałem okazję przypomnieć sobie na specjalnym szkoleniu surwiwalowym odbytym na kilka miesięcy przed tym, jak owe vademecum trafiło w moje ręce. Nie ukrywam, że liczyłem też na poszerzenie tej wiedzy o nowe aspekty. Szczególnie, że lektura ta miała zdradzić mi m.in. tajniki przetrwania w mieście, czy też podczas uwięzienia, co szczególnie mnie zainteresowało, jako osobę, która jako nastolatek była porwana i więziona wbrew swojej woli. Otworzyłem więc pierwszą stronę i zacząłem zagłębiać się w kolejne rozdziały…
I to, co pierwsze rzuciło się moim oczom i potwornie mnie w owe oczy gryzło, to pewnego rodzaju niechlujność redaktorska. Liczne, wręcz bardzo liczne literówki, być może nie umniejszają wiedzy zawartej w książce, jednak sprawiają, że książka ta automatycznie traci na profesjonalizmie, a więc i na swojej wartości. Bo nawet jeśli autor jest przede wszystkim mistrzem sztuki przetrwania, a nie mistrzem pióra, to jednak od odpowiedniej pomocy są wyspecjalizowani korektorzy. Ilość tego typu błędów daje do myślenia – ile błędów tych było pierwotnie, że aż tyle umknęło ich uwadze, albo też jak bardzo niedbale owa korekta została przeprowadzona. Podobne zarzuty można mieć odnośnie formatowania tekstu, który raz jest wyjustowany, a innym razem wyrównany do boku. Na dodatek, głębokość wcięć dla akapitów czy podpunktów to wartość bardzo, ale to bardzo płynna.
No dobrze, to „tylko” błędy edytorskie, choć nie ukrywam, że mnie kłują w oczy i to niemiłosiernie, jednak przejdźmy do tego, co najważniejsze – do merytoryki. Co tutaj znajdziemy? „Vademecum survivalowe” przede wszystkim porządkuje wiedzę z zakresu przetrwania: w lesie, w górach, w wodzie, w mieście, czy w wyjątkowych sytuacjach, takich jak pożar czy uwięzienie. Biorąc pod uwagę wielość zagadnień i grubość książki (niespełna 300 stron) to raczej nie powinniśmy się spodziewać mocnego wchodzenia w tematy, rozgrzebywania ich i rozkładania na czynniki pierwsze. Ale powiedzmy sobie szczerze, że jest to jak najbardziej zrozumiałe, bo nie chodzi o to, żeby czytelnik zobaczył w książce kilkadziesiąt różnych rodzajów palenisk, nie zapamiętując z nadmiaru informacji żadnego z nich. Chodzi o to, aby nauczyć się kilku, a później móc je wykorzystać w życiu realnym. Problem się jednak pojawia, gdy można mieć zarzuty odnośnie przekazywanej wiedzy. Przykładem może być tutaj opis słupków, które rozmieszczone są w polskich lasach (s. 36-37), a dzięki którym można określić w awaryjnej sytuacji kierunek północ-południe. Do opisu autorzy dołączyli rysunek mający zobrazować przekazywaną wiedzę, jednak w tym momencie pojawia się zgrzyt. Bowiem rysunek nie do końca zgadza się z tym, co napisano obok, a szerszego wyjaśnienia zagadnienia brak. A to już jest, moim zdaniem, poważny problem, szczególnie dla początkującego czytelnika.
Kolejną dość dziwną rzeczą, w moim odczuciu, są słowniczki pojęć, które pojawiają się na końcu poszczególnych rozdziałów. Niby nic nadzwyczajnego, ale logika wynikająca z użycia określenia „słowniczek” podpowiada, że powinny być tam zawarte pojęcia, które zostały w danym rozdziale użyte, a następnie zostają wyjaśnione, aby czytelnik nie miał żadnych niejasności. Dziwne jest jednak to, że w słowniczkach tych padają czasem określenia, które w danym rozdziale się nie pojawiły, a nawet mam wrażenie, że nie pojawiły się ani razu w całej książce. Może lepiej było to nazwać „wykazem przydatnych pojęć”? Wtedy element ten lepiej wpisywałby się w książkę.
Ogólnie rzecz biorąc „Vademecum survivalowe” zawiera podstawową, niekiedy bardzo podstawową i jedynie „z grubsza zarysowaną” wiedzę z szeroko pojętej sztuki przetrwania. Wiele z zawartych w niej informacji to podstawowe dane, jakie można znaleźć w internecie, czy w materiałach służb, np. policji (słuchaj rozkazów porywacza, nie stawiaj mu się itd.), ale wychodzę z założenia, że autorzy zebrali całość w jednym miejscu, aby nie trzeba było szukać tego u różnych źródeł. Jest to z pewnością wygodniejsze i pozwala taką dawkę wiedzy nosić ze sobą również w miejsca z dala od internetu. Przy czym należy podkreślić, że owe vademecum koncentruje w sobie wiedzę, która niespecjalnie zaskoczy kogoś, kto tematem tym już się trochę interesuje, ale może być świetną podstawą dla osób, które dopiero w surwiwalu się rozeznają i dopiero później sięgną po bardziej szczegółową literaturę.
Można by było więc śmiało powiedzieć, że książka ta nada się dla początkujących w temacie, dla ludzi, którzy dopiero chcą się otrzeć o cały ten surwiwalowo-bushcraftowy światek. Jednak czy pojawienie się błędów merytorycznych, czy pewnego rodzaju niejasności nie wyklucza takiej pozycji właśnie dla początkujących? Kto więc miałby być jej czytelnikiem?
Przeczytaj też:
Nawet, gdy wybierasz najbardziej niezawodne środki transportu, podróżujesz do bezpiecznych rejonów świata i przebywasz na terenie chronionych hoteli w opcji all inclusive, zawsze warto mieć podstawową wiedzę z zakresu sztuki przetrwania. Bo nigdy nie znasz dnia, godziny, ani miejsca. A zdarzyć się może niemal wszystko i niemal wszędzie. Dlatego zobacz, co można się nauczyć na szkoleniu surwiwalowym, a może ci się to przydać w podróży.
Kowal
2 grudnia, 2022 — 6:56 pm
Dobra wiadomość dla czytelników jest taka ze od ponad roku dostępne jest wydanie 2, poprawione i rozszerzone.
Tomasz Merwiński
5 grudnia, 2022 — 4:08 pm
Brzmi rzeczywiście jak dobra wiadomość 😉