Jako wielki fan całej serii znanej jako “Obcy” (Alien), wbrew pozorom nie wyczekiwałem tego filmu z wypiekami na twarzy. Miał to być bowiem łącznik między słabo ocenianym przeze mnie “Prometeuszem” a “Obcym – ósmym pasażerem Nostromo”, który zapoczątkował całą tę niezwykłą modę na przerażające Xenomorphy. Choć, nie ukrywam, gdzieś tam tliło się we mnie światełko nadziei, że nie będzie tak źle.
Niestety, Ridley Scott w swoich najnowszych historiach, które są prequelami dla kultowych już Alienów, zbytnio zbliżył się do nadmiernego filozofowania, co w moim odzcuciu do tego rodzaju kina pasuje, delikatnie powiedziawszy, słabo. Mamy więc tu głębokie rozważania nad tym, jak to historia Xenomorphów nie tylko przeplatała się na przestrzeni z historią ludzkości, ale wręcz jakby jedne z drugą były ze sobą ściśle powiązane. Jakby jedna wynikała z drugiej, a nie była jedynie wynikiem przypadkowego i tragicznego spotkania z obcą istotą, co zresztą tworzyło w moim odczuciu klimat całej serii. Teraz okazuje się, że Obcy nie jest nam wcale taki obcy, ani tak wielce daleki. Wygląda to tak, jakby Scott próbował przemalować domek z kart, postawiony na przełomie lat ‘70 i ‘80, chcąc nadać mu innego wyrazu, wydźwięku, zapominając że jest to konstrukcja, którą łatwo zburzyć. Podejrzewam, że chciał stworzyć jeszcze bardziej przerażającą wizję stosunków i powiązań na linii Xenomorph – ludzkość, zapominając jednak, że środek ciężkości “straszenia” leżał w tej serii w innym miejscu.
Może jako fan nie tego oczekiwałem. Może zbyt mocno się skupiłem na innym wyobrażeniu tego uniwersum. Może Ridley Scott miał prawo do narysowania swojej wizji czy interpretacji na nowo, w końcu to on to wszystko stworzył na samym początku. Ale to nie zmienia faktu, że nowa wizja niespecjalnie przypadła mi do gustu. I chyba mam do tego prawo?
Przeczytaj też:
Lubisz fantastykę? Może więc przypadnie Ci do gustu moje opowiadanie fantasy pt. „Niezmienność”.