Przemierzając wyspę Rodos można w pamięci zachować, czy wręcz wypalić sobie promieniami słońca jej wizerunek jako wyspy skalistej, dość ubogiej w słodką wodę i bujną roślinność. Skromnej, jeśli chodzi o ilość napotykanej dzikiej zwierzyny, choć zarazem nad wyraz bogatej w stada kóz, dość swobodnie przechadzających się po wysuszonych od wysokich temperatur terenach. Dlatego można czuć się zaskoczonym, gdy w północnej części tej greckiej wyspy natkniemy się na kotlinę pełną wody i unoszących się nad nią delikatnych owadów o tygrysich skrzydłach.
Oto Dolina Motyli. Na przekór wszystkiemu, z czym kojarzy się Rodos. Bo ze strumieniami zimnej wody. Z gęsto rosnącymi drzewami dającymi przyjemny cień. I licznymi ćmami… od których pochodzi motyla nazwa tego miejsca.
Dolina Motyli… a może Dolina Ciem?
Panaxia quadripunctaria – pod tą, jakże naukowo brzmiącą nazwą, kryje się ćma tygrysia, której wzór może wydać się nam całkiem znajomy. Nie tylko dlatego, że przy odrobinie wyobraźni i przy na wpół przymkniętych oczach może przypominać futro wielkiego drapieżnego kota. Lecz i dlatego, że owady tego typu przemierzają przestrzenie znacznej części Europy, pojawiając się i w niektórych rejonach Polski. Nigdy jednak w takich ilościach, czy też tak gęsto skumulowane, jak właśnie tutaj – na Rodos. Wybranie się więc na wędrówkę w to miejsce będzie połączeniem dwóch przeciwieństw: czegoś zwyczajnego, czegoś co znamy, z czymś magicznym i na swój sposób obcym. Połączeniem szlaku górskiego, w cieniu królestwa roślin, z szumiącym strumieniem płynącym u naszych stóp, z niezwykłą kompozycją tych kolorowych ciem, które zbierają się w tej części Rodos w niezliczone chmary.
Niech jednak ilość owadów nikogo nie zmyli. Są one tak ulotne, tak bardzo zwiewne, że niełatwo uchwycić je w kadrze aparatu. Nie pomaga w tym i fakt, że należy być przy tym wszystkim – i w wędrówce, i w oglądaniu przyrody – niezwykle subtelnym, delikatnym, ostrożnym, ale i nadwyraz cichym. Bowiem motyle te nie są odporne na generowany przez ludzi hałas, w tym i na nagłe i donośne klaskanie, którym niektórzy nieroztropni turyści mogą próbować motyle spłoszyć, by ujrzeć je w locie. Nie to, że są aż tak delikatne, że płynące przez powietrze fale dźwiękowe mogą im wyrządzić realną fizyczną krzywdę. Ale zmusza je to do zbędnych ruchów, do jakże zbędnego w tym momencie latania, które przecież wysysa ich energię, której motyle wcale tak łatwo już nie odzyskają. Nie mają one bowiem żołądka, czy innego owadziego układu pokarmowego, który zanikł im wraz z przepoczwarzeniem się do obecnego, najbardziej widowiskowego stadium rozwoju. Nie skonsumują posiłku, który je zregeneruje. To, co spożyły dotychczas, powinno wystarczyć im do końca ich zwiewnego żywota. I to właśnie, jakże przyziemnego, ale przez to niezwykle ważnego powodu tak bardzo oszczędzają one siły za dnia, ale i zlatują się w Dolinę Motyli, gdzie jest odrobina wody, cienia i niższych temperatur, które pozwalają im skutecznie odpocząć. Dlatego będąc w miejscu tym, wdzierając się w to sanktuarium przyrody, musimy wykazać się odrobiną owadziej empatii.
Klasztor Panagia Kalopetra
Po przejściu Doliny Motyli z jej dolnej części ku górze, docieramy na otwartą przestrzeń, a dokładniej: na niewielki płaskowyż wznoszący się na 470 m n.p.m. A na płaskowyżu tym znajdziemy usadowiony na nim klasztor Panagia Kalopetra, poświęcony Zaśnięciu Najświętszej Marii Panny. Nie jest to, co prawda, jakiś niesamowicie stary klasztor o niebywałej historii, do jakich Grecja przyzwyczaja podróżników od pierwszych chwil pobytu w tym starożytnym kraju, ale można w cieniu jego murów usiąść i odpocząć przed drogą powrotną, a nawet wczuć się w klimat miejsca oraz poczuć odrobinę unoszącego się tutaj mistycyzmu.
Choć może jednak w historii klasztoru kryje się coś ciekawego?
W miejscu tym wcześniejszy klasztor istniał już od 1489 roku. Jednak, co dla Rodos dość typowe, tamten zawalił się w wyniku trzęsienia ziemi z 1779 roku. Wkrótce za jego odbudowę wziął się Aleksandros Ipsilantis, syn hospodara Mołdawii i Wołoszczyzny, generał armii rosyjskiej, działacz tajnego patriotycznego greckiego stowarzyszenia Filiki Eteria. Jak mówią pogłoski, w trakcie podróży na wyspę Rodos w 1789 roku, napotkał on potężną burzę i tylko cudem przeżył tego dnia. Wówczas to w ramach podziękowań postanowił zbudować klasztor. Ów klasztor również miał ulec zniszczeniu przez kolejne trzęsienia ziemi, które miały miejsce w latach 1856 – 1863. Do jego odbudowy doszło jednak już całkiem prędko, bowiem w roku 1865.
Gdy już odpocznie się pod klasztorem i złapie się odpowiedni strumień sił, można śmiało ruszyć w drogę powrotną. Licząc przy tym, iż nie napotka nas tak śmiertelnie niebezpieczna pogoda, jak ta, przed którą do boskiej opieki odwoływał się Ipsilantis. I że w ramach podzięki nie będziemy musieli stawiać kolejnego klasztoru. Bo i kto miałby w nim mieszkać? Przecież Panagia Kalopetra ma z tym problem już od wielu, wielu lat. Bowiem bez bractwa pozostawał już na początku XX wieku.
Nie budujmy już więc tutaj żadnych świątyń. Niech świątynią, dzikim sanktuarium będą miejsca takie jak sama Dolina Motyli. Cicha, spokojna, pełna lekkiego, zwiewnego i kruchego życia. Kruchego, nawet pomimo braku sztormów.
Przeczytaj też:
Zobacz Grecję nieco inną… kontynentalną. Wyrusz razem ze mną do Arnai.