Droga zakręca, niemal o 90 stopni, nie prowadząc już na wschód, lecz zmieniając azymut na południe. Stąd to widać najbliższą okolicę jak na dłoni: płaską, ciemnoniebieską taflę Morza Śródziemnego, ciągnącą się aż po horyzont. Widać też skaliste wybrzeże, w kilku miejscach pnące się dość stromo ku górze. Na jednym z takich wzniesień, tuż nad brzegiem morza, wyrastają kamienne mury starej twierdzy, pamiętające bardzo dawne dzieje… A u podnóży tego skalistego wzniesienia, tej twierdzy, tego greckiego akropolu, rozpościera się kilim wyhaftowany z białych ścian starych domostw przyklejonych do kamienistego zbocza.
Oto dumnie prezentuje się przed moimi oczyma głęboko zakorzenione w historii wyspy Rodos, ale i całej Grecji, miasteczko Lindos. W starożytności znane również jako Lindus. Sięgające swymi korzeniami do ery, w której mity mieszały się z rzeczywistością.
Ku czci Ateny Lindii
Różnie opisują mity greckie rozmaite sprawy. Stąd też nie powinno nikogo dziwić, że w różnych rejonach tego starożytnego kraju można spotkać się z rozmaitymi tradycjami. Jedną z nich jest wiara w deszcz złota, jaki miał spaść na wyspę Rodos, w chwili gdy rodziła się Atena. A, co warto wspomnieć, rodziła się wyskakując z głowy samego Zeusa.
Z mitem tym dyskutować nie będę, nie mnie oceniać, które z boskich wydarzeń miało faktycznie miejsce, a które jest jedynie wytworem ludzkiej wyobraźni. Mogę mieć, co prawda na ten temat swoje zdanie, ale pewnie znajdą się ludzie, którzy powiedzą, że mijam się z prawdą. Nie mam jednak najmniejszych wątpliwości co do tego, co widzę teraz przed swoimi oczami. Co do tego, że skały wybijające się ponad domostwa Lindos, niosą na swym grzbiecie świątynię, która mocno jest zakorzeniona i w historii, i w kulturze tego regionu. Jest to bowiem świątynia poświęcona Atenie Lindii. Choć dziś właściwie powinienem powiedzieć: nie jest to budynek sakralny, a jedynie jego fragmenty.
Co ważne, pierwsza świątynia w tym miejscu datowana jest nawet na VI wiek p.n.e. Jej budowę wiąże się z jednym z siedmiu platońskich mędrców starożytnej Grecji – z Kleobulosem. Choć, tak nawiasem mówiąc, trudno powiedzieć, czy jest to postać, którą można się z dumą chwalić i opowiadać o niej światu. A to dlatego iż, jak twierdził sam Plutarch, człowiek ten nie był mędrcem. Owszem, był starożytnym poetą, ale także i tyranem. Nawet pomimo tego, co wyryto na jego grobie:
Mędrca Kleobulosa stratę opłakuje,
ojczysta Lindos, morzem otoczona.
No bo czego nie robi się dla wiecznej sławy? Sięga się po kłamstwa? Dlaczegóż by nie! W końcu nikt nie ukrywa, że za fałszerstwo uznaje się wspomniane przez Diogenesa Laertiosa listy, w których Kleobulos miał zapraszać samego Solona do swego demokratycznego kraju, jako zresztą uciekiniera spod tyranii Pizystrota w Atenach. Na szczęście pewne kłamstwa da się zdemaskować, nawet pomimo upływu wielu, wielu lat. I pokazać, że Kleobulos wcale taki dobrotliwy nie był.
Fałszerstwem jednak nie jest fakt, że miejsce to zyskało sobie sławę na wieki. Swoją ofiarę tutaj składać miał m.in. słynny, wielki zdobywca – Aleksander Wielki. Choć oczywiście nie tylko on. Bo chociażby świątyni tej swoją płomienną zbroję miał ofiarować sam Pyrrus (tak, dokładnie ten od pyrrusowego zwycięstwa). Hołd Atenie Lindii oddawać też mieli: Filip V Antygonida i Ptolemeusz I Soter.
Lindos w słońcu skąpane
Jak się jednak zdaje, nie tylko o boskie moce chodzi w Lindos, wystarczy bowiem spojrzeć, jak położone jest to ludzkie osiedle. Są tu bowiem wznoszące się wysoko ponad okolicę skały, ze złowrogim klifem nad wzburzonymi wodami Morza Śródziemnego. Czyż nie brzmi to jak doskonałe miejsce do założenia trudnej do zdobycia twierdzy? Fortecy, z której to też zresztą rozpościera się niesamowity widok na okolicę? A widok ten nie tylko miał zachwycać, ale i dawać wgląd na to, co dzieje się dookoła. By móc z łatwością kontrolować region, mieć na niego oko, panować nad nim.
Doskonale zdawali sobie z tego sprawę kolejni władcy, czy to nawet wręcz okupanci, jacy znacznie później najechali te ziemie. Mam tu na myśli chociażby okrutnych Turków. Nim jednak do tego doszło, w międzyczasie kluczową rolę na wyspie przejęło miasto Rodos, choć samo Lindos wciąż musiało pozostawać ważnym ośrodkiem w greckim świecie. Tutaj przecież miał wylądować biblijny Apostoł Paweł, od którego imienia zresztą nazwana została jedna z tutejszych zatok – Agios Pavlos.
Gdy jednak wspinam się po kolejnych stopniach schodów, po pochyłościach wyślizganego traktu prowadzącego na szczyt wzgórza, doskonale wiem, że świetność miejsca, do którego podążam, przeminęła już przed wiekami. Część tylko murów i kolumn świątynnych wyprężonych dumnie pomimo szczątkowej swej obecności, tworzą przepiękny niemal wyrwany prosto z greckich mitów obraz. Czuć jednak między tymi wszystkimi szczątkami przeszłości silnego ducha starożytnej Grecji. Może to przez to niemiłosierne słońce, które wisząc wysoko nad głowami, mocno rozgrzewa powietrze, mimo że przecież jestem tu na początku jesieni, na przełomie września i października? Lecz może to też działa tak po prostu dawne dziedzictwo Rodos – bowiem zgodnie z tradycją wyspa ta niegdyś należeć miała do samego uosobienia słońca – boga Heliosa. Jak się zdaje, czuć tu jego obecność niemal na każdym kroku i jedynie przyjemne zefiry znad morza pozwalają złapać nieco oddechu. Pomagają nie oszaleć od udaru i cieszyć się pełnią sił, jakie potrzeba na zwiedzanie cytadeli i pokonywanie kolejnych schodów na jej terenie.
Na szczęście Lindos to nie tylko otwarta na słońce przestrzeń świątynnych ruin. To również wąskie uliczki, kryjące w sobie rozmaite zaułki, zakamarki, tajemnicze odnogi, zakręty i skrzyżowania… Wszystkie okryte całunem z przyjemnego, dającego chłód cienia. Jakże zresztą potrzebnego podczas intensywnej wędrówki w upalny dzień. A na taką trzeba się nastawić, gdy chce się dobrze poznać Lindos. Bo miasteczko to aż prosi się, by penetrować jego zakamarki i w ciszy zachwycać się jego urokiem.
Przeczytaj też:
Zobacz ze mną inne ciekawe miejsca na Rodos.