Po przeczytaniu “Dział Nawarony” Alistaira MacLeana sięgnąłem po film, który podobnie jak wersja pisana nie jest już pierwszej młodości. Lecz w przeciwieństwie do książki, film ten już niegdyś oglądałem, choć nie ukrywam, że oglądając teraz ponownie praktycznie nic już z niego nie pamiętałem. Miałem więc świetną okazję, aby świeżo po przeczytaniu ekranizację ocenić, niczym świeżo po “premierze”. I jak ta ocena wyszła?
Przede wszystkim nie oczekiwałem wiernej ekranizacji, co do słowa, ale przyznam, że niektóre zmiany, zastosowane przez scenarzystę, mnie nieco zaskoczyły. I nie tylko chodzi o pominięcie pewnych wątków, na które po prostu nie znaleziono czasu w i tak już długim, bo 2,5-godzinnym filmie. Chodzi raczej o zmiany… momentami dość znaczące, bowiem choćby w płci niektórych bohaterów. Zmiany te jednak można potraktować nie jako godne krytyki odstępstwo, co raczej jako szansę na zaskoczenie widza, który książkę już wcześniej przeczytał. Być może nawet taki był z góry zamysł tej produkcji? Zmylenie widza? I nadanie jej, niektórymi zabiegami, bardziej hollywoodzkich cech?
Nie zmienia to jednak faktu, że film ten ogląda się dobrze, choć ma on inne tempo niż książka, co raczej wydaje się oczywiste. Potrafi jednak trzymać w napięciu. Zagęszczając samą akcję, lecz zarazem utrzymując charakterystyczny klimat. Klimat specjalnej operacji militarnej ulokowanej w latach II wojny światowej a prowadzonej na (fikcyjnej) greckiej wyspie.
“Działa Navarony” to film w zupełnie innym stylu, niż styl, któremu hołduje współczesna kinematografia. Ale nadal dobry. Nadal wart obejrzenia. W końcu to porządnie zrealizowana produkcja, nie na darmo uznawana za klasyk światowego kina.
Przeczytaj też:
Sprawdź, co sądzę o książce, która była podstawą do nakręcenia niniejszego filmu. Sprawdź moją recenzję „Dział Nawarony” Alistaira MacLeana.
A może jednak wolisz prawdziwą Grecję? Zatem zobacz na wszystkie moje teksty o Grecji.