Tajemnicza nieznajoma, która twierdzi, że straciła pamięć, trafia do zapyziałej tawerny w greckiej mieścinie. Podejmuje się pracy w miejscu, które zdaje się być zapomniane przez greckich (i nie tylko greckich) bogów, choć tak po prawdzie jest przede wszystkim zaniedbane przez jego właściciela. Lecz to nie zmienia faktu, że połączenie to wydaje się wręcz idealne – kobieta bez pamięci i zapomniane miejsce… Ale czy aby na pewno mamy do czynienia z dobrym połączeniem?
“Green sea” to zaiste film o pamięci. Nie tylko o jej braku, ale i o chęci zapomnienia. To, czego brakuje Annie, a która chce to odzyskać – zdaje się dręczyć Roulę. Wspomnienia. Przeszłość. A jest jeszcze przecież ponura teraźniejszość, która nie tylko łączy to co było, z tym, co będzie, ale i łączy choć przez chwilę drogi dwóch głównych postaci tego nostalgicznego filmu. A skrzyżowanie to wprowadza w ich życie małą rewolucję. Zmianę, która pozwoli jej przypomnieć sobie, co było, a jemu odciąć się od części dręczącej go przeszłości.
“Green sea” to film bez wielkiej akcji, bez szybkiego tempa i bez nadmiaru dialogów. To film, który widza zatrzymuje, pozwala odpocząć, albo może też zmusić do zastanowienia się. To też film, który pozwala zajrzeć do Grecji od kuchni. Niekoniecznie tej pysznej i pachnącej, ale i zaniedbanej, zapuszczonej, bardziej swojskiej. Z dala od turystycznych szlaków. To nie jest film, który “bawi”. Ale pozwala przyzwoicie spędzić czas. W tawernie zapomnianej przez greckich bogów.
Przeczytaj też:
A może wolisz poznać ten kraj, o starożytnych korzeniach, lepiej? Zatem wybierzmy się razem w wirtualną podróż do Grecji.