“Stacja arktyczna Zebra” to film, którego fabuła została oparta o treść książki Alistaira MacLeana o tym samym tytule. Już sam fakt, że mamy do czynienia z dziełem autora odpowiedzialnego za “Działa Nawarony” może okazać się kuszącym atutem dla miłośnika kina sensacyjnego. Jak jest jednak w tym przypadku?
Kto czytał książkę ten wie, czego mniej więcej się spodziewać, choć oczywiście filmowcy postanowili wprowadzić w swym dziele kilka mniejszych lub większych zmian… Niezmienny jest jednak mroźny klimat opowieści, w ramach której, przy wykorzystaniu okrętu podwodnego, zostaje wysłana grupa ratunkowa na Morze Arktyczne. Cała ta niebezpieczna wyprawa jest misją o teoretycznie prostym zadaniu: wysłannicy mają odnaleźć naukowców ze spalonej stacji arktycznej Zebra. Ale może kryje się za tym coś więcej, niż zwykła misja ratunkowa? Może chodzi o coś znacznie ważniejszego… i poważniejszego niż pożar?
Biorąc pod uwagę, że mamy tu do czynienia sensacyjną historią stworzoną w czasach Zimnej Wojny i o czasach Zimnej Wojny, można i trzeba wręcz oczekiwać tu szpiegowskich wręcz intryg. Starcia tytanów z dwóch różnych biegunów Zimnej Wojny. Państw stojących po różnych stronach Żelaznej Kurtyny. A właściwie “konfliktu” interesu reprezentowanego przez pojedynczych przedstawicieli atomowych mocarstw. Udało się więc zachować w filmie to, co w książce było najlepsze, choć osobiście uważam, że mimo wszystko książka wypada znacznie lepiej od surowego, zimnego obrazu Johna Strugesa. Ale może dlatego, że po prostu miała ona szansę lepiej oddziaływać na wyobraźnię czytelnika niż film na wyobraźnię widza?
Mimo wszystko uważam, że “Stacja arktyczna Zebra” to ciekawa propozycja dla tych, którzy cenią sobie klasyczne pozycje w świecie kinematografii. Zrobione porządnie, mające swój klimat i wreszcie wciągające. Aż do samego końca, który może nie jest zaskakująco spektakularny, ale jednak po seansie film pozostawia po sobie całkiem pozytywne wspomnienia.
Przeczytaj też:
Może zainteresować Cię również książka pt. „Stacja arktyczna Zebra”.