Wydawać by się mogło, że trudno o bardziej wyeksploatowane dzieło niż szekspirowski „Makbet”. Zresztą, czego się spodziewać po tej przecież ponadczasowej historii, opowiadającej o dwóch nierozłącznych przyjaciołach, jakimi bez wątpienia są zbrodnia i władza. Na przestrzeni wielu lat każdy kolejny artysta – czy to teatralny, czy to filmowy – miał i ma prawo do swojej interpretacji tej XVII-wiecznej tragedii. Miał do tego prawo i dziś niejaki Justin Kurzel.
Opowieść ta od początku pleciona jest ponurymi i chłodnymi nićmi w dość mroczny kilim. Taka była ewidentnie jego zamierzona estetyka. I niewątpliwy urok. Jednak, jak na kilim przypadło, tak i „Makbet” Kurzela nie należy do obrazów nazbyt dynamicznych, wręcz ospałych, powoli toczących krew fabuły w swoich ciemnych żyłach. To widać od początku, kiedy to żywiołowość prezentowanej bitwy została przeobrażona w niemalże statyczny obraz, dzięki czemu można przyjrzeć się dokładniej jej poszczególnym elementom i krwawym szczegółom. To oczarowuje. Wręcz wprawia w oniemienie pełne zachwytów. Lecz… tylko na chwilę. Przeciągnięte nieco tzw. „slow-motion” nazbyt szybko zaczyna usypiać, co niestety powoli, powoli… powoli staje się domeną całego filmu. A to dlatego, iż cały on, od początku do końca, tonie w swoim własnym, jakże grząskim mroku i nawet nie próbuje się z niego wydostać. Zalega w nim leniwie, pozwalając twórcom filmu, jego akcję zastąpić statycznym obrazem i poetyckimi dialogami.
Nie można jednak powiedzieć, że w ostatecznym rozrachunku „Makbet” dryfuje między poetyką Szekspira, a estetyką Hollywood. Tu Hollywood nie ma. Nawet nie można go oczekiwać w dziele Justina Kurzela. To jest teatr z całym jego artyzmem, wyreżyserowany w sposób nowoczesny, z wykorzystaniem filmowych środków wyrazu, z awangardową estetyką, z pozateatralnymi sceneriami i fajerwerkami. Wydaje mi się, że Kurzel nawet nie próbuje zrobić ukłonu w kierunku kina. On robi sztukę. Bez względu jednak na to, jak odbierze to widz – jako film, czy jako dzieło teatralne – wydaje się, że jest to sztuka nieco przegadana. Nawet jak na „Makbeta”.