Zrobiła się w ostatnim czasie moda na Pablo Escobara. A przynajmniej tak to wygląda: serial „Narcos” oraz książka „Polowanie na Escobara” obiły mi się o oczy wielokrotnie w minionych miesiącach. A teraz przyszedł czas na Barryego Seala – króla przemytu”. Czyli na jednego z ludzi, którzy z Escobarem współpracowali.

Film ten jednak różni się od przytaczanego wcześniej serialu, czy książki. Przede wszystkim jest on opowiedziany z przymrużeniem oka. Z delikatnym, ale jednak. Choć nie wątpię, że samo życie Barryego Seala mogło być na swój sposób zabawne. Zresztą, wystarczy wspomnieć, że ten amerykański pilot ciągle lawirował między pomocą kartelowi z Medellin a współpracą z amerykańskimi służbami, co pozwalało mu ciągle uciekać spod topora sprawiedliwości, który niejednokrotnie w niego mierzył. Co ważne, Barry potrafił z tego w pełni korzystać, bo nadmiar pieniędzy, którymi dysponował – i z przemytu narkotyków, i z przemytu broni (dla CIA), i z wielu innych działań, sprawiały, że posiadał przeolbrzymi kapitał… którego nadmiar zakopywał w ogródku. Zupełnie podobnie jak sam Escobar. I zupełnie jak on, tak i Barryego Seala dosięga pewnego rodzaju sprawiedliwość.

Historię opowiedzianą w filmie przedstawiłem w wielkim skrócie, bo mam wrażenie, że i sam film opowiada historię Barryego Seala w streszczeniu. Zdaję sobie sprawę, że w jego życiu działo się dużo i szybko. Dlatego zastanawiam się, czy nie lepszy byłby serial, niż film, który „przeleciał” przez życie pilota w telegraficznym skrócie. Mimo tej uwagi, film oglądało się całkiem przyjemnie. Nie nazwę tego arcydziełem, ale i do takiego film nie aspiruje. Być może odcina po prostu kupon z popularności Escobara? Nawet jeśli, to robi to całkiem umiejętnie.


Przeczytaj też:

Jeśli interesują Cię tematy obracające się wokół narkobiznesu lub wokół samego Pablo Escobara to być może zainteresuje Cię książka „Polowanie na Escobara„.