Słyszysz “Cancún” – myślisz: hotele, kluby, imprezy. Oczekujesz: złotych plaż, gorącego słońca, przyjemnej wody, mocnych drinków.
A tu świat okazuje się inny…
No dobra, może nie tyle okazuje się być innym, co raczej ja postanowiłem Cancún od innej strony zobaczyć. A że akurat jeszcze pogoda była nieco odmienna od tego, co bywa tutaj zwykle, cóż tutaj poradzić? Niewiele… poza dostosowaniem się i po prostu czerpaniem z otaczającego mnie świata jak najwięcej. Poznając go jak najmocniej.
Z wizytą u króla – strefa archeologiczna El Rey
Ci, dla których Cancún stało się przede wszystkim wygodnym kurortem turystycznym z hotelami all inclusive, głośnymi klubami nocnymi, barami, czy innymi uciechami, których niektórzy szukają na wakacjach, nie muszą oni zbytnio się oddalać od strefy hotelowej, by zobaczyć coś, co z Jukatanem kojarzy się dość mocno. By zobaczyć Majańskie ruiny.
Będąc na mierzei oplatającej lagunę Nichupté, wystarczy udać się, ku jej południowemu krańcowi, by dostać się do strefy archeologicznej El Rey. “El Rey” czyli “król”. A dokładniej mówiąc, chodzi o Kin Ich Ahau Bonil, czyli “króla solarnego oblicza”. Precyzując jeszcze bardziej, chodzi o rzeźbę, którą znaleziono tu w 1923 roku, a od której to nazwę wzięła miejscowa strefa archeologiczna. Króla jednak na swych włościach nie zastanę… bo siedzi on teraz w wygodnym miejscu, w Muzeum Archeologicznym Cancún.
I tak szczerze powiedziawszy – czy jest się czemu dziwić? Przecież akurat dzisiaj z nieba zamiast tropikalnego żaru, leje się deszcz. Co prawda krótkotrwały, lecz intensywny. Ale to bez znaczenia – królowi i tak nie wypada moknąć. Jego gościom już prędzej…
I ptactwu. Choć to ostatnie ma bez wątpienia radochę z kałuż, które zalały trawiastą nawierzchnię całej strefy archeologicznej El Rey. Mi pozostaje te kałuże omijać, bądź w nich brodzić, by chodzić pomiędzy dość skromnymi pozostałościami po dawnej cywilizacji Majów, po odległych czasach ich świetności. I zwiedzać. Niekiedy jedynie fragmenty kolumn, innym razem skromne resztki schodów, a zazwyczaj przede wszystkim kamienne platformy, będące podstawami większych budowli. Aż trudno sobie wyobrazić, że między rokiem 1300 a 1500 n.e. miejscowość ta nawet miała swoje małe 5 minut, zyskując nieco większe znaczenie w dziejach tej części Jukatanu. Patrząc na to, jak wygląda El Rey dziś, prędzej można sobie wyobrazić jej jeszcze dawniejsze dzieje, kiedy to między 200 a 1200 rokiem n.e. była to siedziba nie króla, a co najwyżej rybaków i wydobywców soli.
No cóż, historia bywa brutalna. Żadna ze znajdujących się tutaj 47 struktur nie robi większego wrażenia, nawet jak jeszcze nie widziało się Chichén Itzá, Uxmal, czy strefy archeologicznej Cobá i nie ma z czym porównać. Po prostu, jest dość skromnie. Deszczowo. Choć ładnie, zielono.
A tuż przy samym wyjściu moje zdanie na temat El Rey, pełne mieszanych odczuć, próbował zmienić podstarzały już meksykański przewodnik, który szukał chętnych na oprowadzenie ich pośród ruin (za dodatkową opłatą, rzecz jasna). Ja jednak zwiedzanie już skończyłem.
– Nie wiesz, co tracisz – rzucił tylko za mną, gdy odchodziłem.
Z wizytą na przedmieściach – strefa archeologiczna El Meco
Król Cancún nie okazał się być zbyt gościnnym władyką, dlatego szybko ruszyłem na północne rubieże miasta, by tam skosztować przygody podczas zwiedzania innej strefy archeologicznej. Nieco oddalonej od zona hotelera, nieco na uboczu, nieco mniejszej… ale przez amerykańskich turystów niekiedy określanej w dość zaskakujący (i podejrzany dla mnie) sposób: “Po co jechać do Chichén Itzá, czy do Coby, skoro tutaj można zobaczyć bardzo ciekawe ruiny?”.
Okazuje się, że El Meco rzeczywiście jest na swój sposób ciekawe. Znajdująca się tutaj – najwyższa budowla w północnej części półwyspu, choć ma tylko 12 metrów wysokości, może przykuć uwagę, pomimo że kryje się ona na dość ciasnym terenie otoczonym drzewami. I całą chmarą iguan, chwytających strzępy słońca przebijającego się spomiędzy chmur. Szkoda, że i ja nie mogę przebić się, nie tyle przez chmury, co przez symbole zakazujące wchodzenia na piramidę. Z niej zapewne rozciąga się piękny widok na Morze Karaibskie, na lagunę Nichupté w Cancún i na Isla Mujeres. Zresztą, prawdopodobnie budowla ta pełniła rolę nawigacyjną dla transportu morskiego, oczywiście w czasach swojej świetności, więc tak jak było ją widać z morza, tak i z niej musiał być widoczny odległy horyzont.
Warto tu sobie powiedzieć, że ta niewielka dziś strefa archeologiczna, a dawniej niewielka społeczność znana wówczas jako Yax Kin (Pierwsze Słońce), miała dwa okresy wzrostu w swej historii. Najpierw El Meco zamieszkane było od 200 do 600 r. n.e., natomiast między rokiem 600 a 900 populacja miejscowości znacznie zmniejszyła się, a być może i wówczas miejsce to zupełnie opustoszało. Ponowny wzrost rozpoczął się po roku 900 n.e., ze szczególnym podkreślenie okresu postklasycznego (1100 – 1450). Wówczas to El Meco stało się głównym punktem zaokrętowania dla podróżujących do świątyń na świętej wyspie Isla Mujeres.
No cóż, muszę przyznać, że El Meco zrobiło na mnie lepsze wrażenie niż El Rey i bez wątpienia jest dość ciekawym punktem na mapie turystycznej stanu Quintana Roo. Ale czy może zastąpić komukolwiek zobaczenie na własne oczy cudu świata, jakim jest Chichén Itzá? Jeśli kogoś nie interesują zabytki, czy chociażby historia, to chyba w ogóle nie musi się tutaj wybierać, na Jukatanie znajdzie mnóstwo innych atrakcji i rozrywek, które być może bardziej go zainteresują. A jeśli jednak zabytki są interesujące dla takiej osoby to porównywanie El Meco z największymi strefami archeologicznymi w meksykańskiej części Jukatanu trąci przynajmniej ignorancją.
Delikatnie powiedziawszy.
Cancún inaczej?
Przyznam szczerze, że dopóki nie przyjechałem do żadnej ze stref archeologicznych w okolicy Cancún, miasto to kojarzyło mi się przede wszystkim z hotelami. Z pnącymi się wysoko w górę hotelami, których sylwetki wyraźnie odznaczały się na horyzoncie pełnym złotych plaż i błękitnych wód Morza Karaibskiego. Kojarzyło mi się z imprezami, z szybkimi autami, mocnymi używkami… a tymczasem zobaczyłem, że miasto to może mieć również inne oblicze. Nie tylko to nowoczesne i krzykliwe, ale również historyczne. I nie są to co prawda imponujące zabytki, ale i tak będąc gdzieś w okolicy warto je zobaczyć na własne oczy.
Ach, no i jeszcze jedno. Cancún kojarzyło mi się też z prażącym słońcem. Ale przecież chyba nie ma nic złego w tym, że jeden dzień na Jukatanie trochę popada i przyniesie trochę ulgi od gorącego słońca?
Przeczytaj też:
Sprawdź, czy strefy archeologiczne w okolicach Cancun można rzeczywiście jakkolwiek porównywać – czy to ze strefą archeologiczną Cobá, czy to ze strefą archeologiczną Uxmal.
Marek
9 lipca, 2021 — 3:33 pm
Ciekawy opis i zdjęcia. Miałem w planach ale coś nie wyszło. Może jeszcze się uda.
www.odkesudosensu.com
9 lipca, 2021 — 8:45 pm
Niezwykłe miejsce. Bije od niego niesamowita energia. Wpis także mi się podoba. Pozdrawiam
Wędrówki po kuchni
11 lipca, 2021 — 10:06 am
Fantastyczne miejsce, które bardzo bym chciała odwiedzić. Może kiedyś się uda