– Niezła rzeźnia, Bronek, co? – trudno stwierdzić, czy milicjant z wydziału kryminalnego dosadnie skomentował rozczłonkowane ciało ofiary, czy też podsumował miejsce, w którym się właśnie znajdowali. Bo, zaiste, zakrwawione szczątki, które, sądząc po fartuchu, były niegdyś członkami pracownika masarni, leżały bezładnie na stole miejscowej ubojni.
– Wygląda jak świńska tusza… – ponuro skwitował Kalinowski – znaleźliście jakieś ślady?
– Odciski butów – milicjant rozpoczął bez większego namysłu – na pierwszy rzut oka wygląda jak gumofilce. Tasak, którym poćwiartowano zwłoki i nóż. To zapewne nim zadźgano ofiarę. Jeszcze się rozglądamy, więc pewnie znajdziemy więcej.
– Ślady walki?
– Tak. Rzeźnik najprawdopodobniej się bronił. W chłodni jest dużo świeżej krwi, której smugi prowadzą aż tutaj.
– Może to świńska?
– Nie – zaprzeczył milicjant – niemożliwe. Rzeźnik dopiero przyszedł do roboty, a wiesz jak jest… świńskich tusz nie było w chłodni. Pustki. Być może dopiero miała być jakaś dostawa.
– Rozumiem.
– Morderca zaciągnął ciało z chłodni do tego pomieszczenia, by je tutaj poćwiartować. Ślady krwi prowadzą też do szafki pracowniczej. Podejrzewamy, że morderca ukradł kartki reglamentacyjne, bo nic innego cennego tutaj znaleźć nie mógł.
– Kto znalazł ciało? Ile osób widziało tę… rzeźnię?
– ORMO-wiec, niejaki Lech Walczak, przyszedł tutaj, żeby się spotkać z kolegą.
– Czyli z naszą ofiarą?
– Tak. Tylko on widział miejsce zbrodni.
– Nie było żadnej zbrodni, Miller. Zrozumiano?
Miller zrozumiał.