Czy wspólna podróż może być sposobem na odbudowanie rodzinnych więzi? Oglądając “Pociąg do Darjeeling” w reżyserii Wesa Andersona śmiem powątpiewać. Nie to, że ten film jest zły, co raczej… historia trzech braci: Francisa, Petera i Jacka Whitmanów próbuje widzów przekonać do tego, że podróż z takim zamiarem to kiepski pomysł. A może jednak nie jest tak źle?
Jest źle. To znaczy źle jest z relacjami pomiędzy rodzeństwem. Ale zarazem: to dobrze dla widzów, bo jest co oglądać. Bo przecież owe międzybraterskie konflikty prowadzą do mniej lub bardziej zabawnych sytuacji. Czyli do jakże istotnego elementu komedii, a przecież za takową uznaje się “Pociąg do Darjeeling”. Niekiedy trzeba być jednak czujnym, bo różne smaczki nie są jakoś wyjątkowo dla widzów wyeksponowane, jak chociażby… ślady karmienia sałatą jadowitego węża. Tak, tak, dobrze czytasz, nie “przejęzyczyłem się”. W jednej ze scen, w pudełku z którego uciekł niebezpieczny wąż, widać resztki sałaty. A może wąż upolował tę sałatę, wstrzykując swój paraliżujący jad?
Przyznam, że oglądało mi się ten film całkiem przyjemnie. Może nie sprawiał, że wybuchałem gromkim śmiechem i łapałem się przez to za brzuch, ale i tak było wesoło. Do tego indyjski klimat podkreślony różnymi elementami tej kolorowej kultury i od razu robi się jakoś tak błogo. Mimo, że bywają tu niekiedy dość bolesne nieporozumienia. Ale jak wspomniałem – są one nie tylko w film wpisane, ale działają na jego korzyść.
Przeczytaj też:
Przejrzyj listę obejrzanych i zrecenzowanych przeze mnie filmów fabularnych o Indiach.