Lubię czasem sięgnąć po horror z innego kręgu kulturowego niż ten, w którym się wychowałem… albo przynajmniej w mniejszym lub większym stopniu czerpiący i inspirujący się tym, co znajdziemy w zupełnie innych obszarach cywilizacyjnych. Bo lubię na różnych płaszczyznach poznawać odmienne kultury. Dlatego do filmu “Po tamtej stronie drzwi” siadałem z zainteresowaniem. Licząc na “coś świeżego” w stosunku do tego, co serwuje nam kino amerykańskie czy europejskie. Lecz co faktycznie z tego miałem?

Przede wszystkim, film ten nie miał szans uniknąć wpływów anglosaskich, bowiem jest to dzieło koprodukcji amerykańskiej, brytyjskiej i indyjskiej. Fabuła jednak została osadzona w ostatnim z wymienionych krajów, a to było dla mnie przyczyną nadziei na “coś innego”, czy też “coś nowego”, przynajmniej na płaszczyźnie kulturalnej. Jednak, co ważne, nie wpływy anglosaskiej kinematografii bolały mnie najmocniej, w trakcie seansu, lecz znacznie bardziej prozaiczne elementy tego obrazu.

Po pierwsze, gra aktorska, która od początku daje do zrozumienia widzowi, że sami aktorzy nie wierzą w prezentowaną przez siebie historię. Coś, co jest podstawą nie tylko w horrorach, tutaj leży na niezmiernie niskim poziomie. Emocje? Beznamiętne twarze nie pokazują nie tylko strachu, również z ekspresją innych odczuć jest tutaj poważny problem – nieważne, czy chodzi o zaskoczenie, miłość, czy tęsknotę. Niby aktorzy starają się je prezentować, ale jednak ich twarze pozostają kamienne, albo w najlepszym przypadku gumowate.

Po drugie, fabuła, która sięga tutaj po sprawdzone już schematy gatunku i się z tym nie kryje. Robi to dość topornie i nawet nie próbuje zaskoczyć widza czymś nieprzewidywalnym. Stara się go jedynie przestraszyć nagle pojawiającym się (i nagle znikającym) monstrum… coś, czym kino z gatunku horrorów jest przesycone do bólu. Wzdłuż i wszerz.

Owszem, udało się w tym filmie przemycić nieco Indii, choć bez wątpienia nieco zafałszowany, czy przekolorozyzowany jest to obraz, ale przede wszystkim zaprezentowanych w bardzo ubogi sposób. Minimalistyczny. Nie dość więc, że nie poczułem na seansie tego charakterystycznego dreszczyku emocji, towarzyszącego oglądaniu dobrego horroru, to i również nie poczułem dreszczyku emocji towarzyszącego odległej podróży. To było po prostu słabe kino i jeśli masz zamiar wejść do pokoju, gdzie odbywa się seans “Po tamtej stronie drzwi” to lepiej, abyś nie przechodził na tamtą stronę drzwi. Bo nic ciekawego Cię tam nie spotka.


Przeczytaj też:

Poznaj też listę innych filmów fabularnych o Indiach, które obejrzałem i zrecenzowałem.