Polska fantastyka wróciła na ekrany telewizorów? Owszem, za sprawą Netflixowego “Wiedźmina” okrutny świat przedstawiony w książkach Andrzeja Sapkowskiego ożył na nowo… Choć jednocześnie serial ten przesłonił polską produkcję osadzoną w tym samym uniwersum. Produkcję, która podobnie jak amerykański serial, miała swoją premierę pod koniec 2019 roku. Jednakże w przeciwieństwie do niego, była realizacją niskobudżetową, po prostu twórczością: od fanów, dla fanów. Ach, no i historia tu ukazana była zupełnie inna, całkiem nie książkowa. Tzn. z prozą Andrzeja Sapkowskiego tylko flirtująca, nią się inspirująca, ale nie czerpiąca wątków fabularnych bezpośrednio.

Ale czy to źle? Wręcz przeciwnie: bardzo dobrze, że historia ukazana w “Pół wieku poezji później” nie jest książkowa. W ten oto właśnie sposób twórcy udowodnili, że są w stanie dać z siebie coś więcej niż tylko bazować na fabule popularnej powieści, niż tylko robić kalkę historii, która osiągnęła sukces. Choć, owszem, pojawiają się tutaj znane już nam smaczki. Chociażby Jaskier grany przez samego… Zbigniewa Zamachowskiego! Co prawda to jedyna (znana mi) gwiazda ekranu, która tutaj się pojawia, ale to i tak dużo, jak na tak “małą” produkcję. Według mnie twórcom i tak należą się, ogromne brawa za sam pomysł, puszczenie oczka do widza, który pamięta film “Wiedźmin” z Żebrowskim w roli głównej i za ściągnięcie do filmu tak dobrego aktora, do tego o wiedźmińskich konotacjach.

Nie Jaskier gra tutaj jednak pierwsze skrzypce (jak już coś, to oczywiście grał on raczej na lutni), lecz znacznie bardziej wiedźmińska postać, choć grana przez mniej znanego szerszemu gronu aktora. Nie nazwisko tu jednak grało, lecz umiejętności, a trzeba przyznać, że te okazały się być na dobrym poziomie. Aktorsko nie odstawał on zbytnio od swego starszego kolegi po fachu – Zamachowskiego – choć przecież zadanie to nie było łatwe.

Jeśli jednak porozmawiamy o pozostałych aktorach… niestety, pokazali to, czego można było się spodziewać po fanowskiej produkcji. Ale zarazem: czy można było oczekiwać tutaj poziomu gwiazd znanych ze szklanego ekranu? Z Hollywood? Biorąc to wszystko na poprawkę, a więc i nieco przymykając oko na ten film, tak jak przymyka się na takie niskobudżetowe produkcje: trzeba ogólnie przyznać, że jest nieźle.

Były również niespodzianki. To, co zaskoczyło mnie najbardziej – to scenografia i kostiumy, które stoją na nieprzyzwoicie wysokim poziomie! Co prawda gorzej jest niekiedy z lokacjami, ale… no właśnie, nie zawsze, lecz “niekiedy”. Do puli pozytywnych rozczarowań dorzucam efekty specjalne, które wypadają bardzo dobrze, wręcz dużo lepiej niż się tego spodziewałem. A cała ta przyjemna mieszanka została okraszona świetnie przygotowaną muzyką, która nadaje filmowi odpowiedniego klimatu.

Nie jest jednak zupełnie kolorowo. To, co najbardziej leży w tym filmie to rzeczy, nad którymi właśnie twórcy-amatorzy mogliby się skupić najbardziej, wiedząc że innymi sprawami z niskim budżetem raczej nie nadrobią, szukając tańszych alternatyw, tandetnych lub mało efektownych rozwiązań. Tymczasem o ile te elementy sobie radzą całkiem dobrze, o tyle chociażby taki montaż… dostał chyba od wiedźminem cios mieczem. Krótko mówiąc: montaż leży i krwawi w niektórych momentach, a wraz z nim krwawią oczy widza. Krwawi również dusza widza, gdy musi śledzić historię, której byle-jaka-fabuła zdaje się być potraktowana po macoszemu, a przecież to jest element, po którym spodziewałem się największego wkładu niezależnych twórców – ich kreatywności, ich duszy, ich serca. Tego zabrakło, zupełnie.

Ogólnie jednak produkcję tę można uznać za ciekawą dla fana wiedźmińskiego uniwersum, a więc jako coś, co powinien w wolnej chwili obejrzeć. Bo mimo wszystko widać w tym dużo włożonego serca i pracy.


Przeczytaj też:

Jeśli lubisz fantastykę, szczególnie w wydaniu literackim, to przeczytaj moje opowiadanie fantasy pt. „Niezmienność”.