“Rojst” to serial powrotów. Nie tylko powrotów do smętnej, choć budzącej u niektórych osób nostalgię rzeczywistości, ale i powrót dobrego aktorstwa. Piotr Fronczewski, w dość nietypowej, lecz wyśmienicie odegranej roli, czy Andrzej Seweryn na porównywalnie wysokim poziomie to tylko wstęp do dłuższej listy. A do tego wszystkiego cała ta piękna scenografia. Piękna nie ze względu na uroki PRL-owskiej rzeczywistości, lecz piękna w wiarygodnym jej odzwierciedleniu. Bo sama w sobie jest dość ponura.

“Rojst” nie jest jednak produkcją przybijającą. Nie wprawia w zły nastrój, lecz intryguje fabułą, wciągając widz w kryminalną grę podejrzeń i domysłów. Nieraz człowiek na tej ścieżce może zabłądzić, ale o to chodzi w całej tej zabawie. “Rojst” bawi się z widzem różnymi wątkami, aby i on równie dobrze się bawił. Od początku do końca…

…i nie zgodzę się z opiniami niektórych, że w finale tej historii za mało przytupu. Wręcz przeciwnie: przez brak nadmuchanego hollywoodzkiego przytupu ta historia jest wiarygodna. Godna PRL-owskich czasów i doskonała dla widza łaknącego dobrego, oryginalnego serialu. Jest to więc zakończenie, jakiego “Rojst” jest godzien.


Przeczytaj też:

Lubisz nieco ponure klimaty, niekoniecznie ulokowane w czasach PRL-u? Przeczytaj krótkie opowiadanie „Hero”.