Zbliża się Nowy Rok, a wraz z nim poprzedzająca go zabawa Sylwestrowa, w której to w huczny sposób można odciąć grubą linią to, co “było” i poprzez to rozpocząć nowy okres w swoim życiu! Nie, zaraz, zaraz, w życiu nie da się tak łatwo zapomnieć tego, co przeżyliśmy, czy tego, co się wydarzyło wokół nas. I nawet ostro zakrapiana domówka w amerykańskim stylu – tj. w wolnostojącym domku jednorodzinnym, który rodzice zostawili pod opieką swoich dzieci – nie ma szans tego zamazać. Wręcz przeciwnie, wraz z kolejnymi łykami alkoholu wypływają z gości kolejne tajemnice, brudy, prawdziwe “ja”, żądze, albo po prostu… stają się oni bardziej niezdarni i kłopotliwi. Zapowiada się więc… “gruba impreza”.
Jest grubo, jeśli spojrzeć na całość z odpowiednim dystansem, bo i dużo się dzieje. I w pewnym momencie dość intensywnie, z całkiem sporą gęstością różnych przeplatających się nawzajem wątków. I tak też na ten film trzeba patrzeć – z odległości, z dystansem, bez zbędnego spoufalania się i przywiązywania, bo biorąc go na serio można się zawieść. Nie to, że w ogóle ktokolwiek mógłby oczekiwać po “Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” kina ambitnego, w końcu to tylko prosta czarna komedia, ale trzeba z góry założyć, że zawarta w tym filmie duża doza głupkowatości była zamiarem, a nie wypadkiem przy pracy. I takie właśnie – głupkowate – powinny być nasze oczekiwania wobec tego filmu, aby nie czuć się w trakcie seansu zawiedzionym.
Tak, dokładnie tak bym określił ten film: zamierzenie głupkowaty. I w swojej głupkowatości całkiem dobry.
Zgadza się, dobry. Pomimo tego, że przecież film “Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” nawet nie mógłby startować w szrankach do miana króla inteligentnej komedii, ale on nawet inteligentny w założeniach być nie miał. Taki był na niego koncept i moim zdaniem jego realizacja wyszła dobrze. Bo i dobrze się to ogląda – nie to, że intryguje, że zastanawia, czy rozbawia do łez – jest to po prostu “głupkowaty” przyjemniaczek, który może nas głupkowato, ale i przyjemnie nastawić na dalszą część wieczoru. Byleby nie nastawił nas na takie Sylwestrowe przygody, jakie zostały przedstawione w filmie, bo to mogłoby się skończyć tragicznie! Takie coś znacznie przyjemniej się ogląda niż samemu przeżywa. Dosłownie: przeżywa.
Dlatego chwytaj w dłoń szampana, bądź inny procentowy trunek, i po prostu spędź ten wieczór na luzie, bez spiny.
blogierka
12 kwietnia, 2021 — 10:18 pm
Nie moje klimaty ale recenzja fajna – luzna ale merytoryczna.