Gdy wjeżdżam do drugiej największej miejscowości Madery, do Câmara de Lobos, nie mam szans poczuć się niczym João Gonçalves Zarco, portugalski odkrywca tej wyspy. Bo choć w roku 1419 prawdopodobnie to właśnie dokładnie w tym miejscu wylądował, znajdując za półwyspem, który stanowił doskonałą osłonę przed oceanicznymi sztormami, dogodne schronienie dla okrętów, to jednak to miejsce nie jest już takie same, jak przed wiekami. Nawet nie chodzi o to, że wówczas nie było zamieszkane przez ludzi, tak jak ma to miejsce obecnie, z domami przyklejonymi do skalistego wybrzeża. Lecz przede wszystkim dlatego, że João zastał w tym miejscu, te wspomniane kilkaset lat temu, sporo dzikiej zwierzyny, która dziś jest z kolei trudną do wypatrzenia rzadkością. Zresztą, tak nawiasem mówiąc, stąd też pochodzi nazwa Câmara de Lobos, z nawiązania do widzianych przez odkrywcę fok. A nawet chodzi o ich konkretny gatunek – o mniszki śródziemnomorskie, które już niespecjalnie zapędzają się w te rejony świata.
Niestety, ja fok dziś nie widzę. Zamiast nich jest betonowe nabrzeże z łajbami bujającymi się na wodach zatoczki, z łodziami wyciągniętymi na brzeg i z rozpostartymi na ich pokładzie rybami, które suszą się w blasku atlantyckiego słońca i atlantyckiego wiatru.
Malownicza miejscowość oczami Churchilla
Jeśli chodzi o ludzi, którzy na stałe zapisali się na kartach historii miejscowości Câmara de Lobos to łatwiej mi będzie pójść śladami Winstona Churchilla, niż odnaleźć się tutaj jako sam João Gonçalves Zarco. Zapewne dlatego, że dzieli nas mniejsza przestrzeń, jeśli chodzi o epoki, czy o lata. Bowiem ten znamienity brytyjski polityk przybył na Maderę na początku roku 1950, być może nawet zazdroszcząc kuracji, jakiej kilkanaście lat wcześniej podawał się na tej wyspie inny wielki polityk XX wieku – Józef Piłsudski.
I tak oto 2 stycznia 1950 roku statek “Durban Castle” z ex-premierem Wielkiej Brytanii przybił do portu w Funchal, a już 8 stycznia ten mężczyzna o charakterystycznej twarzy, z charakterystycznym cygarem w ustach, pojawił się w sąsiedniej mieścinie. Tutaj miał zasiąść na jednym z tarasów i malować widok, jaki się przed nim rozpościerał – wioska rybacka położona na skraju skalistej wyspy, otulona jakąś taką błogą, leniwą atmosferą. Trzeba bowiem wiedzieć, że Churchill lubił malować.
Życie polityka ma jednak swoje tempo, również na urlopie, dlatego też nie zabawił on długo na wyspie. Już 12 stycznia wezwano go do ojczyzny, ale pamięć po nim i jego wizycie na Maderze i w Câmara de Lobos pozostała na długo. W końcu pojawienie się tak znamienitej persony, jak czołowy polityk z okresu II wojny światowej, przywódca jednego z mocarstw decydujących o losach powojennego świata, w tak spokojnej i malowniczej miejscowości jak Câmara de Lobos, musiało odbić się szerokim echem i wpłynąć na popularność oraz rozpoznawalność cichego miasteczka. A wreszcie i na rozwój turystyki w tej części świata. Nic więc dziwnego, że Winston Churchill stał się swego rodzaju lokalnym bożyszczem. I że z jego imieniem i nazwiskiem można spotkać się dość często na ulicach Câmara de Lobos.
Uświęcony był to dzień
Gdy tak wędruję po Câmara de Lobos, mogę podziwiać różnokolorowe ozdoby rozwieszone nad głowami przechodniów, a raczej nad kamienistymi uliczkami, bo dziś akurat tłumów tutaj nie widzę. Choć z drugiej strony się zastanawiam: czy jest dzisiaj jakieś święto? A może Maderczycy tak często świętują z różnych okazji, że nie widzą sensu w ściąganiu ozdób na kilka tylko dni albo kilka tygodni przerwy? Bo w końcu dzisiejsze popołudnie jest takie ciche, spokojne i leniwe… Nawet wiatr znad Atlantyku nie chce mocno wiać.
Muszę jednak zauważyć, że zarazem dla kogoś będzie to wyjątkowy dzień. Nie tylko dla mnie, że tu przybyłem po raz pierwszy i podziwiam uroki tego miasteczka o skromnej, ale ciekawej historii i zapisuję nowe wspomnienia w mojej pamięci. Ale jeszcze… szykuje się tutaj ślub? Chyba skromny. Może raczej jakiegoś rodzaju zaślubiny? Czyżby moje własne zaślubiny z Atlantykiem albo z Câmara de Lobos? Kaplica pod wezwaniem św. Ducha (Capela de Nossa Senhora da Conceiçao) przyozdobiona jest skromnie, lecz ewidentnie z zamiarem uczczenia tego dnia. W zdobionym wnętrzu, przed złoconym ołtarzem, siedzi zaledwie garstka ludzi, ale może tłumy się dopiero zejdą? Może goście dopiero jadą lub płyną, niczym Churchill płynący na okręcie “Durban Castle” albo Józef Piłsudski odbywający swą daleką podróż – najpierw pociągiem przez niemal cały kontynent aż do Portugalii, a później łodzią ku wybrzeżom Madery? Prosto z mroźnej centralnej Europy? Nie wiem i dziś nie przyjdzie mi poznać odpowiedzi na te pytania, bowiem muszę ruszać dalej…
…w końcu przecież Madera czeka na mnie ze swymi skarbami, kusząc mnie, abym je odkrył. A skarby te to nic innego, jak niezwykłe krajobrazy, niesamowita różnorodność wyspy, jej intrygująca natura, ale i zmienna, choć nieustannie na swój sposób wiosenna pogoda. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby zabrakło mi czasu na odkrycie tych wszystkich skarbów. Dlatego rezygnuję z bycia świadkiem dzisiejszej ceremonii i sam oddaję się celebracji życia, jaką bez wątpienia jest eksplorowanie pięknej Madery.
Przeczytaj też:
Ucieknij ze mną w Dolinę Zakonnic lub odwiedź stolicę Madery – Funchal.
Jeśli podoba Ci się ta wyspa widziana moimi oczami i chcesz przeczytać o niej więcej, to sprawdź inne moje teksty o Maderze.
Irena-Hooltaye w podrozy
13 maja, 2021 — 7:52 pm
Nie byłam na Maderze, więc z przyjemnością przeczytałam Twoja relację.
Ciekawe miasteczko z ciekawą historią.
Malownicza wioska rybacka.
Churchill dodaje pieprzu 🙂
Tomasz Merwiński
14 maja, 2021 — 5:29 am
Ach ten pieprzny Churchill 😉
Marcin
14 maja, 2021 — 11:18 am
Udekorowane uliczki kojarzą mi się z Maltą, tylko na Malcie dodatkowo zawieszane są z wizerunki świętych, a na ulicach pojawiają się ich figury.
O Piłsudskim nie wiedziałem. 🙂