Czy po świetnym serialu “Czarnobyl” produkcji HBO mógłbym oczekiwać od rosyjskiego filmu “Czarnobyl 1986” czegoś więcej? Już nawet nie mówię, że czegoś lepszego, ale chociaż po części dorównującego klimatem, czy scenariuszem wspomnianemu serialowi sprzed kilku lat? Niekoniecznie. Trudno bowiem porównywać film do serialu. Problemem jest jednak to, że “Czarnobyl 1986” okazał się po prostu czymś zupełnie innym, niż się pierwotnie spodziewałem…

A spodziewałem się bardziej wątków sensacyjnych z elementami dreszczowca, a nie dużego nacisku na wątki miłosne, czy szerzej: wątki biograficzne dotyczące fikcyjnego głównego bohatera. Co gorsza, ów wątek miłosny (choć miłość ta jest niezwykle trudna i skomplikowana) stanowił bardzo ważny aspekt całego filmu, choć zarazem nie wiem, czy był to aspekt najważniejszy… bo tak po prawdzie to nie mam pewności, który spośród wszystkich wątków miał być tym najistotniejszym dla widza. Wiem tylko, kto jest głównym bohaterem, choć to wynika raczej z jego najczęstszej obecności na ekranie, niż z samej konstrukcji bohaterów. Ta ostatnia, nie będę owijał w bawełnę, leży i kwiczy. Może z bólu od napromieniowania? W moim odczuciu żaden z bohaterów nie budzi sympatii, czy nawet antypatii (choć to drugie prędzej), bo można powiedzieć, że generalnie: nie budzą oni w widzu większych emocji – są po prostu sztuczni, na swój sposób nierealni. Czasem trudno też odkryć ich intencje, powody wejścia na taką, czy inną drogę pośród wielu różnorakich ścieżek fabularnych, ich decyzje zdają się nie mieć głębszego wytłumaczenia, choć pewnie na siłę sens dałoby im radę przypisać (albo na odwrót: nie mają sensu, ale wytłumaczenie jakieś można im nadać). A niektóre reakcje owych bohaterów zdają się być jakby wymuszone przez reżysera na potrzeby filmu – żeby nadać im jakiegoś patosu, czy głębszego znaczenia filozoficzno-duchowego (nie mam pojęcia, jaka jest przyczyna), choć nie do końca tam pasują, czy też nie do końca wiemy, jaki jest ich cel.

Sama katastrofa czarnobylskiej elektrowni jest tutaj jedynie tłem, ale w tym przypadku akurat nie oczekiwałem dokładnej relacji – godzina po godzinie, minuta po minucie, jak w rasowym dokumencie. Oczekiwałem prędzej lepszego wplecenia fabuły w te historyczne wydarzenia, które już dobrze znam z książek, a wielu mniej obeznanych z tematem widzów mogło się z nimi całkiem nieźle zaznajomić chociażby z serialu HBO. Liczyłem na ciekawe, intrygujące wątki. Na wciągającą historię. Na jakąś wiarygodność… Już nie mówię, że twórcy mieli odzwierciedlić wydarzenia czy emocje z 26 kwietnia 1986 roku, ale drażnią dziwne rozbieżności, nawet wewnątrzfilmowe, gdy w jednej scenie widzimy charakterystyczny dla Czarnobyla diabelski młyn, a z kolei w innej scenie bohaterowie niby urządzają sobie przejażdżkę tą samą atrakcją, ale jednak wygląda ona zupełnie inaczej niż w tej drugiej scenie (i kompletnie różni się od tego rzeczywistego, szeroko rozpoznawalnego czarnobylskiego symbolu). Rozbieżność totalna! A, co jak co, ale myślę, że ten symbol “zony” może być dla jej pasjonatów tak ważny, że przez takie “zbeszczeszczenie” tego namacalnego artefaktu film ten wywoła u nich dreszcz nieprzyjemnych emocji.

Nie tego się spodziewałem. Owszem, nie zakładałem, że film “Czarnobyl 1986” będzie wybitny. Ale liczyłem na to, że chociaż trochę mnie wciągnie. I w sumie wciągnął… w sen w trakcie seansu. Nie twierdzę, że to najgorszy film w historii kina, bo widziałem gorsze, ale z pewnością drugi raz do niego nie zasiądę. Znudził mnie niemiłosiernie. A zdrzemnąć się wolę w innych okolicznościach.


Przeczytaj też:

A może chcesz zobaczyć prawdziwy Czarnobyl?