Mit Edwarda Gierka najwyraźniej już przebrzmiał, skoro ktoś z polskiej branży filmowej postanowił przypomnieć o nim kolejnym, już postkomunistycznym, pokoleniom. A przynajmniej tak można sądzić po samym tytule, który nie skupia się na konkretnym historycznym wydarzeniu sprzed lat, na jakimś wątku minionych wydarzeń, lecz na całokształcie tej historycznej postaci. Na “Gierku”, czyli I sekretarzu KC PZPR w latach 1970 – 1980…

I rzeczywiście, film skupia się na jednym człowieku. A zaczyna się od tego, że Edward Gierek, uzdolniony, ale dość skromny działacz, niezamierzenie dostaje się na wyżyny władzy w PRL-u. A następnie dość wizjonersko modernizuje Rzeczpospolitą Polską Ludową, nadając jej nowego pędu, przekierowując na nowe, lepsze tory, choć w tym wszystkim jest jeden mały kruczek. Czyni całe te czary za pieniądze pożyczone na zachodzie. I, choć “z grubsza” to prawda, to jednak w szczegółach zaczyna być widać, że film ten dość luźno interpretuje przeszłość naszego kraju, w oderwaniu od ważnych faktów. A to dlatego, iż twórcy założyli, że Gierek był poczciwym, wręcz naiwnym, choć uzdolnionym człowiekiem, który dał się wmanewrować niewłaściwym (patrz: złym) ludziom w to, by być u władzy… Dokładnie tak, według scenariusza, w komunistycznym kraju, gdzie walka o władzę bywała nierzadko walką na śmierć i życie, pada ona przypadkowym łupem dobrotliwego człowieka. I, co gorsza, niekiedy film ten płynie, a nawet wręcz odpływa w takim kierunku dalej, nieustannie niezbyt mocno trzymając się realiów historycznych, a coraz bardziej budując mit nieskazitelnego, dobrego Edwarda Gierka. Człowieka, który został jedynie wmanewrowany we władzę i w zaciągnięte przez siebie pożyczki, a on sam miał wręcz doskonały plan odbudowy Polski.

No cóż, można powiedzieć, że jest to ładna laurka dla dawnego I sekretarza KC PZPR, bo w końcu pokazuje go w tak doskonałym świetle, że być może powinniśmy po seansie stawiać mu jeszcze pomniki. Trochę tak czuję się po obejrzeniu filmu, choć na szczęście wiedza historyczna pozwala mi to zweryfikować i w miarę twardo trzymać się rzeczywistości. Jednak komuś, kto z historią jest na bakier, obraz nieskazitelnego przywódcy PRL-u, czyli przecież jednego z krajów zza Żelaznej Kurtyny, która to rządziła się swoimi brutalnymi prawami, może wydawać się, że Gierek był kimś na równi w swej chwalebnej służbie ojczyźnie z Bolesławem Chrobrym czy Janem III Sobieskim. A przecież daleko mu od tych wielkich postaci z dziejów Polski.

Chcę też podkreślić, że mimo wszystko wspomniana przeze mnie “ładna” laurka może być określeniem nieco mylnym, bo jest tak niezupełnie. Nie tylko ze względu na odchyły historyczne, które mogą przekreślić wartość i oceny filmu, ale może przede wszystkim ze względu na grę aktorską Koterskiego. Co prawda przez lata, jakie minęły od “Dnia Świra”, gdzie aktorsko szorował po dnie, znacznie poprawiły się jego umiejętności sceniczne, ale nadal pozostawiają one sporo do życzenia. A gra tutaj przecież główną postać! Choć razi nie tylko on. Wystarczy spojrzeć na konstrukcję bohaterów – naiwny, choć wyidealizowany Gierek oraz dwóch jakże złych, choć bardziej karykaturalnych, wręcz przerysowanych, a nie prawdziwie okrutnych, przebiegłych i budzących grozę antagonistów. Momentami czułem się, jakbym oglądał nieanimowaną bajkę, a nie film o aspiracjach historycznych.

To nie był najgorszy film, jaki widziałem, ale też nie był to dobry film. Co gorsza, to film, który przez niektórych, niezbyt świadomych widzów, może zostać uznany za dzieło historyczne. A tymczasem jest to fikcja inspirowana jakąś tam cząstką komunistycznej przeszłości Polski. Pełną historycznych przekłamań. Wręcz szkodliwych. Dlatego mam nadzieję, że jednak film ten szybko zostanie zapomniany.


Przeczytaj też:

Szukasz innych recenzji filmów (lub książek)? Rzuć okiem na moją mapę recenzji.