Lubisz luźne, niezobowiązujące komedie, w których nawet jak nie ryczysz ze śmiechu to i tak się dobrze bawisz? Sprawiają, że robi Ci się jakoś przyjemniej na duszy, zarówno w trakcie, jak i tuż po seansie? Że czujesz, iż to był miło spędzony czas? Zatem musisz obejrzeć “Hotel Marigold”. I na tym właściwie mógłbym tę recenzję zakończyć.

Pozwolę sobie jednak nieco rozwinąć moje myśli. Myśli, które orbitują wokół miłych wspomnień z czasu spędzonego w “Hotelu Marigold”. Czasu spędzonego tam razem z grupą emerytowanych Anglików, z którymi poprzez szklany ekran wyruszyłem właśnie do tego przybytku ulokowanego gdzieś w egzotycznych Indiach. Pomimo, że czułem, iż będzie to podróż, a przede wszystkim pobyt, pełen problemów i nieporozumień, bo nasi bohaterowie od początku wykazywali skłonności do generowania waśni. A może właśnie z tego powodu oglądałem ów film? Bo problemy mogą być niezłym paliwem napędzającym komedię. I tak właśnie tutaj jest…

…a do tego, pomimo problemów, mamy ten hinduski klimat, który pozwala choć przez chwilę obcować z tą kulturą, co prawda zdalnie, ale zawsze coś. Owszem, w dość luźnej atmosferze, bez głębszego zanurzania się w jej niuanse, ale taki jest właśnie urok tej komedii. Jest lekka. Zabawna. Niezobowiązująca.

Dlatego zapraszam Cię do niezobowiązującego obejrzenia tego filmu. Nie zaszkodzi, a może nawet będzie pożytecznie (znaczy się: zabawnie)? Przekonaj się na własnej skórze i odwiedź “Hotel Marigold” na szklanym ekranie osobiście.


Przeczytaj też:

Zobacz także inne filmy fabularne o Indiach, które obejrzałem i zrecenzowałem.