Niełatwo jest o dobrą komedię, która rzeczywiście potrafi rozśmieszyć widza. Dlatego po “Miłość o smaku orientu” sięgałem z dużym dystansem. Równie dużym, jak dzieli Polskę od Japonii. A wszystko to z awaryjną myślą, że w razie czego mogę w każdej chwili seans przerwać i zakończyć, by zająć się czymś zupełnie innym. Choć, jak to zwykle bywa, miałem świadomość, że mogę być pobłażliwy nawet dla najgorszej produkcji. Po to, by się wyżyć w późniejszej recenzji.
Czy pobłażliwy byłem i dla “Miłości o smaku orientu”? Trochę tak. Przymknąłem oko na dość naiwną fabułę i jeszcze bardziej naiwną główną bohaterkę tej produkcji. Widocznie to ten typ komedii, który miał bawić widzów “słodką idiotką”, która próbuje odnaleźć się w zupełnie innym dla siebie świecie, pośród ludzi o zupełnie odmiennej kulturze i sposobie bycia. O dziwo, nie jest to jednak film zupełnie stracony. Są tu bowiem przerysowane rzeczywiste różnice kulturowe między szeroko pojętym “zachodem” a Japonią. A to, trzeba przyznać, może nawet trochę bawić, choć i przy okazji odrobinę uczyć o otaczającym nas świecie. Jednakże najzabawniejszym elementem całego filmu pozostaje dla mnie mistrz ramen – niejaki Maezumi. Bez wątpienia jest to zasługa samego aktora, który potrafił mimiką, tonem głosu i prezentowanymi sentencjami wycisnąć z granej przez siebie postaci jak najwięcej, być może nawet zupełne maksimum. Czy dodał do niej coś od siebie, czy taki był zamysł w scenariuszu – tego nie wiem, ale postać ta wyszła wybornie, niczym dobrze przyrządzony ramen. Grający go Toshiyuki Nishida samą mimiką potrafi wydobyć z gardzieli widza śmiech, mocny i szczery! Niejednokrotnie! Dlatego pozostaje on dla mnie nie tylko mistrzem ramen, ale i mistrzem “Miłości o smaku orientu”.
“Miłość o smaku orientu” to film prosty, z prostą fabułą i prostymi bohaterami. Jednak stereotypowe różnice, a przede wszystkim karykaturalna postać, jaką jest Maezumi, potrafią bawić. A być może ja mam tylko takie specyficzne poczucie humoru? No cóż, dla samego Maezumiego byłbym gotów obejrzeć ten film jeszcze raz.
Przeczytaj też:
A może jednak książka? Nie tyle komediowa, co prawdziwa, choć kto wie – może się pośmiejesz czytając „Japonię w sześciu smakach”.