Temat stary jak świat: wojna, wzajemna niechęć i narodowościowe uprzedzenia, dzieci wplątane w pełną agresji rzeczywistość… Tym razem zostało to ubrane w izraelsko-palestyńską konfrontację, gdzieś na początku lat ‘80 XX wieku. Czy to wystarcza, aby przykuć uwagę i zatrzymać widza na dłużej?

Raczej nie o realia tutaj chodzi, co o samą historię. O opowieść. Nie wydaje się ona nazbyt wiarygodna, choć przecież różne rzeczy już świat widział, nie przeszkadza to jednak w stwierdzeniu, że całkiem przyjemnie się ją ogląda. “Przyjemnie” pomimo otaczającego nas brutalnego świata, w którym ludzie wzajemnie gotują sobie istne piekło. Jednak to właśnie w takich realiach powoli rozkręca się przyjaźń między palestyńskim chłopcem a pilnowanym przez niego izraelskim pilotem, który został zestrzelony nad terytorium wroga. I to napawa optymizmem. Jest w tym wszystkim być może nieco przymrużenia oka, ale podejrzewam, że ten film nie miał być przygnębiający. Raczej miał pokazać, że jest w ludzkości nadzieja. Zarówno w młodych osobach, jak i starszych już, doświadczonych brutalnością świata organizmach. Wystarczy tylko dać sobie wzajemnie szansę, podarować odrobinę empatii, otworzyć się na siebie, spróbować wzajemnie zrozumieć… i zobaczyć, że wcale tak wiele nas nie różni. Nawet jeśli warstwa kulturowa jest zupełnie inna to jednak przecież nie kultury wywołują wojny… a ludzie.

Przyznam, że “Mój przyjaciel wróg” oglądało mi się dobrze. Może nie od początku postaci wykreowane na ekranie wzbudziły moją sympatię, ale z czasem to się zmienia… wystarczy właśnie dać im im wspomnianą szansę (obdarzyć zrozumieniem, empatią). A to sprawi, że losy bohaterów będą śledzone z coraz większym zaciekawieniem. Aż do końca.

A jaki jest koniec? No cóż, “Mój przyjaciel wróg” kończy się tak, że… mimo wszystko wlał w moje serce jakieś skrawki uśmiechu. Bo i w końcu, mimo wszystko, jest w nas jeszcze jakaś nadzieja.


Przeczytaj też:

Sprawdź na mapie świata recenzje różnych dzieł… z różnych części świata: Mapa kulturalnych recenzji.