Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej miałem okazję obejrzeć jakikolwiek horror produkcji włoskiej – “Księga demonów” miała być dla mnie prawdopodobnie tym pierwszym razem. Czy film ten mnie zachęcił, czy wręcz odstraszył od horrorów pochodzących z gorącej Italii? Z przerażeniem muszę przyznać…

…że nie wiem, kto podejmuje się produkcji takich filmów. Bo o ile sam pomysł jest niespecjalnie wybitny, ale też przecież nienajgorszy, to jednak został zrealizowany w sposób, eufemistycznie mówiąc, niezbyt dobry. Na szczęście już od pierwszych scen widz nie powinien robić sobie jakichkolwiek nadziei, widząc mizerną grę aktorską słabo skonstruowanych postaci (płaskich, niezbyt wyrazistych). Nie wiem, czy to efekt cięć budżetowych, czy chęć konkurowania z “The Room” Tommy’ego Wiseau, ale poziom aktorski zatrudnionych “artystów” przeraża. Dosłownie. Jest MAKABRYCZNY. I choć słowo to pasuje do horroru to niekoniecznie na tym powinna polegać siła tego gatunku.

Do braku realistycznie wyglądających emocji i reakcji bohaterów na toczący się bieg niespodziewanych wydarzeń śmiało dorzucić można dziwny montaż – na szczęście nie zawsze, ale jednak. Rzuty kamerą na jakieś szersze krajobrazy miały chyba nadać produkcji swego rodzaju dramatyzmu – w tym też celu przyspieszono obraz, aby szybko poruszające się po niebie chmury budziły pewne emocje. I rzeczywiście to miało szansę zadziałać, gdyby nie to, że oprócz chmur na ekranie przyspieszone mieliśmy fale morskie rozbijające się o nabrzeże (czy ptaki lecące z niebywałą prędkością), co już nadawało takim widokom bardziej komicznego niż dramatycznego wydźwięku. Czasem też zdarzało się oglądać zbyt szybkie cięcia, tak krótko wyświetlane scenki, że aż trudno ocenić, po co one w ogóle tam były.

Ale żeby nie było, że o “Księdze demonów” piszę tylko źle, spróbuję dostrzec w horrorze tym jakieś pozytywy. Więc… na tle całego mizernego filmu (i chyba tylko na tym tle) nienajgorzej prezentują się efekty specjalne i klimat niektórych scen. No, może nie licząc martwego psa z wywalonymi na wierzch wnętrznościami… przy czym na zbliżeniu widać, że pies ma się całkiem dobrze, bo oddycha i porusza oczami. No ale inne efekty specjalne, czy “bardziej mroczne” sceny były nieco bardziej udane, tak jakby większość skromnego budżetu filmowego poszło właśnie na tę działkę. Bo z całą pewnością nie na aktorstwo. Ani na rekwizyty. Bo obieranie cebuli za pomocą paznokcia, zamiast za pomocą noża, to chyba nie jakiś element włoskiej kultury kulinarnej, tylko po prostu brak noża na planie. Ale może się mylę.

Krótko mówiąc: jeśli lubisz mierne kino udające horrory to koniecznie to obejrzyj.


Przeczytaj też:

Sprawdź na mapie świata recenzje różnych dzieł… z różnych części świata: Mapa kulturalnych recenzji.