Wysoko ponad moją głową wisi jaskrawa gwiazda dzienna. Rzekłbym: typowe andaluzyjskie słońce, wręcz aż nadto pracowite w generowaniu oślepiającego blasku i rozgrzewającego ukropu. W takich warunkach nawet nie ma mowy o zjawiskach podobnych do mgły. Chyba, że mówimy o Niebli. Bo właśnie “niebla” znaczy w języku hiszpańskim tyle, co “mgła”.
Lecz o co z nią chodzi, dlaczego akurat o mgle piszę?
Zapomniana twierdza
Jadę jakieś 30 km na północny-wschód od miejscowości zwącej się Huelva, od której to zresztą pochodzi nazwa hiszpańskiej prowincji leżącej w regionie Andaluzja, a którą to od kilku dni ochoczo eksploruję. Przyznam szczerze, że przed przyjazdem do Hiszpanii o Niebli nie słyszałem. Dopiero po powrocie zdarzyło mi się natrafić na opinię o niej, że jest nudna. Że nie jest warta 1-2 godzin zwiedzania, jakie wypadałoby poświęcić na spacer po jej uliczkach.
Ale zarazem po powrocie mam już swoją opinię na jej temat i wiem, że jadąc na wschód ku Sewilli (lub od niej, tj. w kierunku zachodnim) i mijając z boku Nieblę, warto zboczyć z trasy, właśnie po to, aby owej “nudy” zasmakować. A właściwie: ciszy i spokoju, w otoczeniu których możemy przespacerować się pośród murów tego wiekowego miasteczka. Z dala od turystów. A zwiedzać tutaj jest co. Chyba, że ktoś nie lubi historii i jej namacalnych pozostałości.
Ja, na przykład, historią wręcz żyję.
I co z tą mgłą?
Przyznam szczerze, że nie wiem dlaczego Niebla nazywa się Nieblą, tj. mgłą. Być może 3000 lat temu, gdy pierwsi ludzie w miejscu tym się osiedlali, często najbliższą okolicę zalewało gęste mleczne powietrze. Choć z drugiej strony, dawni mieszkańcy, a dokładniej rzecz ujmując: Rzymianie, nazywali tę miejscowość nie z hiszpańska “mgłą”, lecz po swojemu: Ilipla. Kolejni zdobywcy i władcy tego regionu określali miasto jeszcze inaczej: Wizygoci mówili o nim Elepla, muzułmanie Lebla, a dopiero w XIII wieku, gdy terenami tymi zawładnął Alfons X, miastu zostało nadane miano: Niebla. Może termin ten wynika z przypadku, z ewolucji poprzednich nazw, do których jest fonetycznie dość podobna i nie ma nic wspólnego z rzeczywistym zjawiskiem, które miałoby tutaj zachodzić? A może jednak zachodzi, tylko akurat w dniu mojego przyjazdu nastał w okolicy wyjątkowo słoneczny dzień?
Przyznam szczerze: nie wiem. Ale wiem, że na czas mojego zwiedzania ludzie rozpłynęli się tutaj… niczym we mgle. Poruszając się pomiędzy starożytnymi murami kilkutysięcznego miasta, trudno było spotkać żywą duszę. Jakby wszyscy wyparowali od nadmiaru żaru sypanego z wysokiego nieba przez rozżarzone słońce. Owszem, zdaję sobie sprawę, że moja eksploracja miasteczka przypadła na czas sjesty, tj. na swój sposób legendarnej pory hiszpańskiego lenistwa i “ulicznego spustoszenia”, która zdaje się całą tę sytuację tłumaczyć. Ale fakt faktem – na ulicach było zupełnie pusto. Po prostu. I to mnie niezmiernie radowało, gdyż właśnie dlatego tak przyjemnie chodziło mi się po uroczych uliczkach Niebli, zalanych gorącym hiszpańskim słońcem. Zamiast mijać przepychające się tłumy głośnych ludzi, można było skupić się na kontemplacji historii, która pozostawiła w tym miejscu długie mury z rozlicznymi wieżami i kilkoma bramami. Burzliwej historii, która oszczędziła X-wiecznego kościoła Iglesia de Santa Maria de la Granada, a który to w XIII wieku został przebudowany na meczet, by za czasów Alfonsa X został ponownie przekonstruowany na kościół, tym razem gotycki. Historii, która z kolei nie szczędziła murów kościoła Iglesia de San Martin. Choć na swój sposób jest on ładniejszy niż wcześniej wspomniana, znacznie lepiej zachowana świątynia. Wszak fragmenty murów i komnat Iglesia de San Martin, znajdujące się zresztą obok Puerta del Socorro, głównej bramy prowadzącej na Stare Miasto, pozwalają na lepsze poznanie wnętrza świątyni. Choć, tak po prawdzie, można powiedzieć, że ze względu na brak części ścian jej wnętrze znajduje się na zewnątrz: apsyda, łuk wejściowy, dzwonnica i kaplica pod nią. Zabytek ten jest zarazem doskonałym obrazem przeszłości Niebli, ale i prowincji Huelva i całej Andaluzji: kościół ten bowiem został zbudowany w charakterystycznym stylu gotycko-mudejskim na miejscu dawnego meczetu i synagogi. Warto bowiem pamiętać, że przeszłość tej części świata to przeplatanie się właśnie tych kultur. Jakże wrogich sobie, we współczesnym rozumowaniu, a tutaj: spojonych w jedną całość starymi murami i wspólną przeszłością.
Na koniec nie można zapomnieć i o ruinach XII-wiecznego zamku Castillo de los Guzmanes oraz o długim rzymskim moście rozciągniętym nad rzeką Tinto. Te dwa zabytki to także bez wątpienia wizytówki opustoszałej z ludzi Niebli.
Nieustanna sjesta?
Po zwiedzeniu tego wszystkiego, nadal można raczyć się ciszą i spokojem sjesty, która wydaje się tutaj na prowincji trwać wyjątkowo długo. A może to po prostu wina słońca, które nie odpuszcza ani na chwilę i skłania Andaluzyjczyków do pozostania w domach? Odpowiedź pozostanie tajemnicą, a fakt pozostaje jeden: na ulicach niemal zupełnie pusto i niemal zupełnie cicho. Słychać wręcz, jak gorące promienie słońca przecinają niczym żyletki otaczające mnie czyste, świeże powietrze, i roztrzaskują się o starożytne mury.
Ale przecież nikt nikomu nie broni powiedzieć, że Niebla jest nudna. Nikt nie broni wszak wybrać czegoś bardziej tłocznego i głośniejszego. Miasto, w którym trzeba przeciskać się pomiędzy tłumami zwiedzających je turystów oraz mieszkańców gnających gdzieś przed siebie, zapewne do pracy w jednej z wielu korporacji.
Choć może już nie będę taki kąśliwy. W końcu nieodległa Sewilla – całkiem duża, całkiem tłoczna – to zachwycające miasto. Mnie oczarowało, choć w zupełnie inny sposób niż Niebla. Ale to już zupełnie inna opowieść.
Przeczytaj też:
Skoro już jesteś w małej, prowincjonalnej Niebli, to zobacz również dużą Sewillę.