blog z pasją pisany: podróże, marketing, historia

Szlakiem Orlich Gniazd #1: Ogrodzieniec wciąż stoi

Na wapiennej skale, na górze stanowiącej najwyższy szczyt Jury Krakowsko-Częstochowskiej, dumnie stoi jaśniejący w słońcu zamek, z murami rozpostartymi szeroko, niczym skrzydła bielika. Oto jedna z wielu średniowiecznych warowni wchodzących w skład systemu obronnego zwanego Orlimi Gniazdami, z których to Rzeczpospolita może być dumna po dziś dzień. Oto Ogrodzieniec, nie w całej swej okazałości, gdyż zębem czasu i ludzką ignorancją nadgryziony, lecz mimo tego pięknie prezentujący się wśród innych uroków Wyżyny Śląsko-Krakowskiej.

Do bram zamku prowadzi długa ścieżka wyginająca się w spory łuk, a wiedzie ona poprzez łagodne zbocze wzgórza, choć zamek sam w sobie już tak łagodnego oblicza nie ma. Raczej pewna hardość, czy zimna surowość jest w jego zrujnowanej elewacji zaklęta. A jego wielkość i majestat widać już z oddali, nawet gdy się dopiero nadjeżdża z odległych stron ku wsi Podzamcze, ku Górze Zamkowej, zwanej zresztą również i Górą Janowskiego na cześć człowieka, który zamek ów uratował od zagłady. Jednak to właśnie z bliska, stojąc u jego stóp, można dostrzec, że te pierwsze wrażenia wielkości i surowości jednego z Orlich Gniazd nie były zaledwie iluzoryczne. Ogrodzieniec masywnością skał, które wylewają się ze wzgórza, wysokością ścian – tych skalnych, i tych murowanych ludzką ręką, nie pozostawia żadnych złudzeń. To była warownia, która musiała budzić respekt, a może i nawet strach, u zbliżających się ku niej najeźdźców.

Jednakże wbrew dostrzegalnej sile, losy zamku na przestrzeni lat bywały różne. Już jego architektoniczny protoplasta, który stał w tym miejscu za panowania Bolesława Krzywoustego, został zrównany z ziemią siłą tatarskiego najazdu w 1241 roku. Podobnież i kolejny zamek, ten który możemy oglądać po dziś dzień, w kolejnych wiekach zasmakował zimnej i ostrej stali miecza oraz gorących jęzorów ognia. Budowla ta przechodziła wszak z rąk do rąk, czy to w czasach pokoju, czy to w czasach wojen: od rodu Włodków Sulimczyków począwszy, poprzez Ibrama i Piotra Salomona, Jana Feliksa Rzeszowskiego, Pileckich, Chełmińskich, Boczerów, aż po Szwedów, którzy zamek w znacznej części zrujnowali. Kolejni właściciele, których nazwisk nie wymienię, coby ludziom tym sławy, na którą nie zasługują, nie przysporzyć, doprowadzili Ogrodzieniec do ruiny zupełnej. Wyprzedając przy tym zamkowe wyposażenie żydom, a nawet niszcząc świadomie jego mury z myślą o… pozyskaniu budulca.

Pomimo trudnych, trudniejszych i jeszcze trudniejszych czasów, zamek przetrwał i wciąż może robić na turystach wrażenie. A przede wszystkim rozbudzać ich wyobraźnię! Bo skoro dziś potrafi zauroczyć ludzi, którzy niejedną twierdzę na oczy swe widzieli, to jakże majestatyczna musiała być ta warownia u szczytu swej formy!

Póki co jednak pozostaje nam przejść się jedynie wśród gołych i zimnych murów zamku, przemieszczając się między kolejnymi przestrzeniami, które niegdyś stanowiły rycerskie, a może i nawet królewskie komnaty. Bądź to też możemy stanąć pod wieżą, na szczycie której łopocze dziś na wietrze biało-czerwony proporzec. Symbol Rzeczypospolitej, której korzenie zostały zapuszczone w tej skalistej górze tysiąc lat temu. Korzenie, które wciąż tu są, mimo upływu czasu i bezlitosnej historii. Zamek Ogrodzieniec, na przekór wszystkiemu, wciąż stoi.


Przeczytaj też:

Z Ogrodzieńca można udać się chociażby ku Olsztynowi… nie temu na Mazurach.

« »