Drogi śliskie i niebezpieczne, skute lodem niczym wieczna zmarzlina. Choć ledwie początek grudnia jest, a światu przecież nieustannie wieszczy się nadejście globalnego ocieplenia. A jednak tu, u podnóża Gór Złotych, przynajmniej pogoda lokalna zdaje się stawiać zjawisku temu opór. Chłodno witając przybyszów w swych progach.
I któż to wie, może to ostatnie zimne oddechy Sudetów, nim te górzyste ziemie będą zalane nadmiarem słońca? A może wręcz przeciwnie, za lat kilka lub kilkanaście, zmiany klimatu sprawią, że zimy będą tu trudne do wytrzymania?
Nie rozmyślam o tym. Nie to, że uważam to za sprawy błahe i niewarte choćby drobnej myśli, lecz po prostu w głowie mam teraz rzecz nieco pilniejszą. Znacznie istotniejszą i zarazem bardziej przyziemną sprawę. Muszę się bowiem pilnować, by na skutych lodem czeskich drogach auto nie wpadło w poślizg, a za jego przyczyną nie zsunęło się do rowu.
Złote Góry bielą przyprószone
Choć ostatnie kilometry spędziłem na czeskich drogach, ostatecznie ląduję po polskiej stronie granicy ciągnącej się przez grzbiet Gór Złotych. Będę jednak przez czas długi wędrował wzdłuż owej granicy, mijając graniczne słupy i znaki, wędrując po ścieżynach, które być może niegdyś pełne były drutów kolczastych i wojskowych patroli, a dziś… Dziś, granica ta stoi otworem, można wzdłuż niej wędrować i podziwiać – z jednej strony Czechy, z drugiej zaś Rzeczpospolitą. A przede mną ośnieżony szlak Sudetów Wschodnich. Puch biały, którego niemało nasypało w dniach ostatnich, a który zaległ na zboczach Gór Złotych, sprawiając że są tymczasowo białe. Choć trzeba przyznać szczerze, że i w bieli jest im do twarzy. Jedynie, że szlaki zasypane są tak mocno, aż na tych mniej uczęszczanych trudniej niekiedy odnaleźć właściwą drogę. A tej przecież potrzebuję, wszak podążam ku konkretnemu celowi, nie tak zupełnie na oślep. Wędruję wszak ku wzniesieniu, co się Karpiak zowie i na 782 metry n.p.m. się wznosi. A na nim zamek Karpień. Ruiny właściwie jego…
Ruiny zamku Karpień tajemnicą okryte
Ruin na szczycie zobaczę jednak niewiele. Nie dość bowiem, że przeszłość poskąpiła nam ścian tej obronnej budowli z początku XIV wieku, to jeszcze te, które tu są – nadgryzione zębem czasu resztki – okrywa gruby pled ze śniegu spleciony. Jakby go otulał i chronił przed światem. A jest przed czym chronić, bowiem zamek Karpień stosunkowo wiele nacierpiał się podczas swego niezbyt długiego żywota. Wpierw był wielokrotnie niszczony w pierwszej połowie XV wieku, choćby w trakcie słynnych wojen husyckich. Później, na początku XVI wieku, zamek postanowiono zniszczyć, gdyż stał się on przyczółkiem dla rabusiów. Następnie, to co z zamku zostało, postanowiono to rozebrać, a z pozyskanego w ten sposób materiału budowlanego korzystano przy okolicznych inwestycjach budowlanych. Tak oto do dziś nie pozostało z zamku Karpień nazbyt wiele, został niemal zupełnie starty z powierzchni tutejszych ziem, z grzbietów Gór Złotych, tak jak niegdyś starte zostało niewielkie feudalne państwo karpieńskie, którego stolicę ów zamek stanowił. Niewiele pozostawiając wzmianek na jego temat w minionych dziejach.
Ruiny zamku Karpień mają jednak swój urok. Może nie w tym, jakie owe ruiny są, lecz gdzie się znajdują. Położone gdzieś na uboczu, na pomniejszym szczycie w zapomnianych górach, pośród tajemniczych lasów. Nieopodal strzeżonej przez lata granicy. Unosi się nad nimi aura zapomnianej historii, a może nawet szerzej: aura zapomnienia nie tylko przeszłości, ale i teraźniejszości. Jakby rzadko ktoś tutaj zaglądał, czyniąc z tego miejsca doskonałą kryjówkę dla duchów przeszłości.
I dla odkrywców, którzy lubią eksplorować mało poznane miejsca.
Przeczytaj też:
Na Dolnym Śląsku można natknąć się nie tylko na ruiny zamków, ale i na takie całkiem dobrze zachowane, jak choćby zamek Grodziec.
A jeśli wolisz pozostać przy górach to rusz ze mną na szlak na Szrenicę.