Z czym kojarzy mi się Islandia? Z wieloma rzeczami: z wulkanami, z gejzerami, z niskimi temperaturami, z dużą liczbą Polaków tam mieszkających… a od niedawna i z dobrym kinem. A przynajmniej z dobrym serialem “W pułapce”, który miałem przyjemność obejrzeć na Netflixie. A cóż to za serial?

Kryminalny. I to taki przyzwoity – z dobrym klimatem, z ciekawym scenariuszem i niecodzienną scenerią. Bez wątpienia z serialu tego poznamy bliżej samą Islandię, ale co najważniejsze – zagłębimy się w sprawę kryminalną, która na swój sposób porusza różne istotne problemy współczesnego świata. Ale nie w jakiś nachalny sposób, po prostu jest to idealnie wplecione w fabułę serialu. Oczywiście nie jest idealnie, bo pewne potknięcia można tu wytknąć, ale… no bądźmy szczerzy, czy w wielomilionowych produkcjach Hollywood nie ma tych potknięć? Są, a nawet jest ich więcej niż w tej produkcji z niewielkiego wyspiarskiego kraju skutego lodem. A przynajmniej skutego tym lodem na ekranie, w trakcie emisji serialu… ale ta mroźna pogoda nadaje tylko odpowiedniego klimatu, ale i dynamiki akcji, która – no właśnie – jest jakby nieco zmrożona, skostniała, zziębła. Ale w tym przypadku to nie jest złe. Po prostu nie ma tu dynamicznych pościgów rodem z filmów z Jamesem Bondem (co zmniejszyłoby wiarygodność serialu), tu jest śledztwo, tu są różne wątki, tu jest wciągająca fabuła i dobrze wykreowani bohaterowie. Bohaterowie, którzy budzą u widza różne uczucia – pozytywne i negatywne – ale to jest właśnie ważne, aby w ogóle te uczucia wzbudzać. Aby nie być obojętnym dla widza. Bo uczucia zatrzymują nas przed ekranem.

Tak, Islandia od teraz kojarzy mi się także z dobrymi serialami. Nie znam być może ich zbyt wiele, ale “W pułapce” rozbudził mój apetyt pod tym względem. A zarazem nasycił go w odpowiednim stopniu.


Przeczytaj też:

Jeśli rozglądasz się za innymi serialami, filmami, czy książkami dotyczącymi różnych części świata, zajrzyj do mojej mapy kulturalnych recenzji.