Jaką cząstkę podróżowania lubię za to, że, budzi we mnie nutkę ekscytacji i pozwala kiełkować romantycznym, choć nieuchwytnym westchnieniom za eksplorowaniem nieznanego? Przypadkowe odkrycia. Niekoniecznie odkrycia czegoś, czego ludzkie oko nie widziało od setek lat. Bo dziś trudno o takie rewelacje. Czasem chodzi po prostu o odkrywanie miejsc, które przez turystów są zwykle pomijane, a przez przewodniki turystyczne przemilczane. A kiedy się na takie miejsce natrafi – mniej lub bardziej przypadkiem – elektryzuje ono i przyciąga. Kusi, by je eksplorować.
Dokładnie tak, jak było to z miejscowością Eleousa na Rodos. Przejeżdżając przez nią, drogą zacienioną przez rząd rosnących wzdłuż niej drzew, rozglądałem się dookoła, odruchowo zmniejszając nacisk stopy na pedał gazu. To miejsce od początku wyglądało tajemniczo. W niewyjaśniony sposób przyciągało. I aż się prosiło, aby zatrzymać się w nim na dłuższą chwilę.
Wyglądało na opuszczone.
Włoska kolonia na Rodos
Eleousa nie zawsze, rzecz jasna, taka była. Zresztą, nie zawsze też nosiła swoje greckie miano. Wręcz przeciwnie – powstała ona jako włoska osada Campochiaro w roku 1935, kiedy to nad tą częścią świata panowali spadkobiercy Juliusza Cezara. A dokładnie ci, którzy występowali pod symbolami faszyzmu, a którym przewodził sam Benito Mussolini. Tutaj to, gubernator Mario Lago, sprowadził 30 rodzin z północnej części Włoch, a które to miały zająć się administrowaniem lokalnymi lasami. Powierzchnię tych ostatnich szacuje się na około 55 hektarów, było więc co robić. A oprócz samego przybycia robotników i zagwarantowania im pracy, zadbano również o infrastrukturę.
Nie trwało to jednak nazbyt długo. Niedługo po zakończeniu II wojny światowej, Włosi zaczęli się wycofywać z Rodos. Kiedy w roku 1947 wyspa została przejęta przez Greków, ostatnia rodzina byłych okupantów wyjechała z wioski jeszcze w tym samym roku. Pozostawiając powstałe zaplecze nowym właścicielom.
Wieś duchów na Rodos
Opuszczone przez Włochów zabudowania oczywiście nie zostały przez Greków zupełnie zapomniane i pozostawione na pastwę losu. Ze względu na odosobnienie tego miejsca, uznano że doskonale nada się ono na sanatorium dla gruźlików. I tak też zagospodarowano tutejsze zasoby architektoniczne… Powstało więc sanatorium, które mogło pomieścić w swoich murach nawet 80 pacjentów i 54 pracowników, nad którymi przez 15 lat, jako dyrektor naukowy placówki, czuwał pulmonolog Emmanuel G. Kostaridis. Człowiek, który z rozwagą podchodził do stosowanych przez siebie metod i wprowadzanych medycznych innowacji. Troszcząc się o los chorych.
Przez ośrodek ten przewinęło się w sumie 1581 pacjentów przez 23 lata jego funkcjonowania. Choć, nie ma co ukrywać, nie były to łatwe lata. Ze względu na odległość od głównego miasta wyspy, były problemy z uzupełnianiem zapasów i zatrudnianiem odpowiedniego personelu. Jakoś jednak radzono sobie z tym przez ponad dwie dekady. Pomimo tego, ostatecznie w roku 1970 sanatorium zostało zamknięte i od tamtego czasu wchodzące w jego skład budowle są opuszczone i z każdym dniem niszczeją coraz bardziej.
Co ciekawe, tuż obok znajduje się kościół, który na opuszczony, pomimo swojego postapokaliptycznego otoczenia, nie wygląda. Grecy z charakterystyczną dla siebie dbałością, opiekują się świątynią. Kościołem, który po odebraniu go z włoskich rąk został przekształcony w prawosławny, a poświęcony jest św. Charalambosowi, biskupowi Magnezji nad Meandrem. Długowiecznemu człowiekowi, który na przełomie I i II wieku n.e. zdołał przeżyć aż 113 lat! Może Eleousa, pomimo swojego zapomnienia i zniszczenia, również będzie na swój sposób długowieczna?
Echa Campochiaro
Choć z dawnej świetności wioski i znajdującego się w niej sanatorium nie zostało zbyt wiele, to jednak budowla ta nadal może rozbudzać wyobraźnię każdego podróżnika. Choć została zbudowana tu, na Rodos, to jednak wygląda, jakby była z innego świata. Czy raczej – z innej części naszego świata. A tymczasem jest to przecież jak najbardziej architektura stąd. Jest to namacalny dowód na skrawki XX-wiecznej historii, która na Rodos również odcisnęła swoje piętno. Mniej lub bardziej wyraziście.
Czy warto tu zajrzeć? Jeśli fascynują cię opuszczone miejsca to bez wątpienia warto. A jeśli nie? To uważam, że i tak warto. W końcu to odrobina czegoś innego niż to, do czego przyzwyczaić może nas Rodos w trakcie codziennego zwiedzania wyspy.
Przeczytaj też:
A może chcesz wybrać się do willi Mussoliniego na Rodos… w której słynny przywódca Włoch nigdy nie był?
M.
11 listopada, 2022 — 8:18 pm
pięknie sfotografowane, ciekawa historia tego miejsca, niedaleko mnie jest opustoszały budynek szpitala gruźliczego (jeśli się nie mylę) w Myślachowicach (wieś) i od razu te dwa zabytki mi się skojarzyły, super że prezentujesz ciekawe miejsca (w tym przypadku), historie no to tyle ode mnie
Tomasz Merwiński
12 listopada, 2022 — 8:24 pm
Właśnie sprawdziłem sobie w internecie ten szpital – wygląda interesująco! Chyba będę musiał zaplanować tam jakiś wypad 🙂