Pamiętając Bartosza Bielenia z wyśmienitej głównej roli w “Bożym ciele”, z optymizmem, umiarkowanym, lecz optymizmem, podchodziłem do filmu “Prime Time” w reżyserii Jakuba Piątka. Tym bardziej , że oba filmy zdawało się łączyć coś więcej, niż tylko wspólne nazwisko aktora: historia inspirowana rzeczywistymi wydarzeniami, charakterystyczny bohater o nie do końca znanych zamiarach i motywacjach, a także otaczająca go szara polska rzeczywistość… Tak oto rozsiadłem się wygodnie na sofie, odpaliłem film i zacząłem śledzić historię “Prime Time”.

A film – krótko mówiąc – opowiada historię młodego mężczyzny, który niespodziewanie wtargnął na teren telewizji, gdzie wziął na zakładników: główną prowadzącą telewizyjne show i ochroniarza. Wszystko to w trakcie emisji programu na żywo przedsylwestrowej ramówce, tj. w godzinach bardzo dużej oglądalności. A jaki jest powód tej próby wykorzystania najlepszego czasu antenowego przez nieznanego sprawcę?

Widz śledzi historię młodego “terrorysty” i do samego końca czeka, aż pozna faktyczne motywy całej zawieruchy. Snując się w międzyczasie pomiędzy domysłami, które budowane są przy wsparciu kolejnych wątków – rozmów z policyjnymi negocjatorami, rozmowy z ojcem, rozmowy z porwanymi, rozmowy z tajemniczym telefonującym mężczyzną… Jakie jest zakończenie tego filmu, oczywiście nie zdradzę, ale mogę zdradzić, że nie tyle zakończenie (inspirowane przecież faktycznymi wydarzeniami), co sam film mnie nieco zawiódł. Być może oczekiwałem zbyt wiele po Bartoszu Bieleniu, który w moim odczuciu wypadł mniej wiarygodnie niż w “Bożym ciele”? Być może liczyłem, że film będzie bardziej trzymał w napięciu, albo będzie miał inną dynamikę? Być może. Ale pewnikiem jest to, że czuję niedosyt, bo mam przeczucie, że materiał na interesującą opowieść jest przyzwoity, jednak twórcy filmowi nie zdołali tego potencjału w pełni wykorzystać.


Przeczytaj też:

Zobacz wszystkie opublikowane na mojej stronie recenzje filmów.